Strona główna
  Życie

  Kanonizacja
  Pisma
  Relacje
  Artykuły
  Książki
  Strony WWW
  O nas
  Kontakt
     

  

Siostry Urszulanki SJK

SZARY DOM W WARSZAWIE

Dzieje urszulańskich domów przy ul. Ks. Siemca 2 i na Tamce 30 związane są ściśle z dziejami stolicy. Myśl współuczestniczenia Zgromadzenia w odbudowie wolnej Ojczyzny przyświecała naszej Założycielce przy zakładaniu w 1924 roku pierwszego domu w Warszawie, w wynajętej, sypiącej się ze starości kamienicy Rotwandów przy ul. Siennej 86. Zrodziła się ona w sercu naszej Matki Założycielki z wielkiego jej zatroskania o losy żeńskiej młodzieży akademickiej przybywającej na wyższe studia do Warszawy, co przez lata niewoli było dla dziewcząt nieosiągalne. Przyjęte na wyższe uczelnie nie mogły jednak znaleźć w stolicy godziwego i bezpiecznego, a jednocześnie niedrogiego dachu nad głową, co narażało je w sposób oczywisty na wiele niebezpieczeństw. Po zapoznaniu się z tą trudną sytuacją wymagającą szybkiego działania, Matka widzi dla siebie i swego młodego Zgromadzenia nowe wyzwanie, które jest głęboko wpisane w jego duchowość i tradycję. Odważnie więc podejmuje decyzję rozpoczęcia pracy w Warszawie, zgodnie z Konstytucjami Zgromadzenia: "Gdy chodzi o niesienie pomocy bliźniemu, niech żadna praca nie wydaje im się za mozolna, żaden trud za wielki, żadna ofiara za ciężka"' (R. XXI).

O początkach naszej pracy w Warszawie przy ul. Siennej a potem o budowie nowego, już własnego domu - dużego internatu dla studentek przy ul. Gęstej - najlepiej mówią wspomnienia pierwszej przełożonej warszawskiej, s. Alojzy Wielowieyskiej. Obejmują one lata 1924-1939 - za życia Założycielki. Głównymi dziełami apostolskimi Zgromadzenia były wtedy: opieka nad żeńską młodzieżą akademicką, prowadzenie prywatnej szkoły powszechnej, w której kładło się wielki nacisk na chrześcijańskie wielostronne wychowanie dzieci i solidną naukę. Poza tym prowadziły siostry tanią stołówkę dla młodzieży akademickiej i osób niezamożnych, przychodzących z miasta. Praca siostry dr Wojno - okulistki, która była dyrektorką Instytutu Oftalmicznego na Smolnej - i prywatna praktyka w domu znacznie wspomagały ubogą, bo wciąż jeszcze zadłużoną z racji budowy, kasę domu. Wreszcie zupełnie nowa, pionierska wówczas dla zakonnic praca, głównie siostry Leszczyńskiej wśród najbiedniejszych na peryferiach Warszawy w "Polusie" za Wisłą i na Żoliborzu - w dzielnicach "barakowych", zapełniających się bezdomnymi, zwłaszcza w okresie nasilającego się w Polsce ogólnego kryzysu gospodarczego i bezrobocia lat trzydziestych.

To gorące i odważne pragnienie, ukryte głęboko w sercu naszej Założycielki, byśmy poszły służyć ludziom na przedmieściach Warszawy i Rzymu, gdzie powstał dom sióstr na Primavalle, a więc do najbiedniejszych, najbardziej potrzebujących i spragnionych miłości i pomocy, znalazło pełną realizację w końcu lat trzydziestych w misyjnej pracy urszulanek na Polesiu, którą w ostatnich latach swego życia rozwinęła Matka Urszula z ogromnym entuzjazmem.

Okres drugi - to lata 1939-1945, a więc czasy drugiej wojny światowej, a dla nas czasy okupacji niemieckiej i radzieckiej.

W Zgromadzeniu jest to okres, gdy przełożoną generalną była m. Pia Leśniewska, dla której Warszawa staje się siedzibą i centrum Zgromadzenia. W tym czasie kontakt przełożonej generalnej ze Zgromadzeniem zredukowany jest jedynie do kilku domów w Generalnej Guberni, a mianowicie do domów podwarszawskich i dalszych - w Zakopanem i w Lipnicy Murowanej. Kontakt z resztą domów wcielonych do Rzeszy, wobec braku komunikacji telefonicznej i źle lub wcale nie funkcjonującej poczty, został niemal całkowicie zerwany. Poruszać się w miarę swobodnie można było tylko w obrębie tzw. Generalnej Guberni. Matka Pia czyniła ogromne wysiłki, by utrata wolności i odczuwalna na każdym kroku przemoc hitlerowskiego okupanta nie przygnębiła sióstr, by nie osłabiła ich ducha wiary w Opatrzność Bożą. Zachęcała siostry, by jeszcze bardziej starały się pogłębić swoje zaufanie do Boga i wytężyć wszystkie siły duszy i ciała, aby w tych tak bardzo trudnych warunkach na nowo przemyślały i realizowały dostępne formy działalności apostolskiej i patriotycznej. Szybko zorientowałyśmy się, że znaczna część naszej działalności musi zejść w podziemie, być ukryta jak najgłębiej przed okiem władz, a to co pozostanie widoczne musi być mądrze przemyślane, dobrze zorganizowane, abyśmy nie zagubiły niczego z zasadniczych elementów życia zakonnego (modlitwa, życie wspólnotowe, służba braciom). Jednocześnie w tych nowych warunkach w dalszym ciągu trzeba było zarabiać na utrzymanie sióstr i na dzielenie się z biedniejszymi od nas, czasem bardzo bezradnymi, którymi byłyśmy otoczone. Musiałyśmy świadomie podejmować takie działania apostolskie, które były najbardziej na czasie.

Internat akademicki, wobec zamknięcia szkół wyższych, stracił rację bytu. Hitler od początku zawładnięcia krajem naszym uważał, że Polacy nie powinni się kształcić ani w szkołach średnich ogólnokształcących, ani tym bardziej na uniwersytetach. Na terenie całej Generalnej Guberni istniały więc tylko oficjalnie szkoły podstawowe i średnie zawodowe. Dom akademicki na ul. Gęstej zapełnił się w pierwszych miesiącach wojny uciekinierami, przeważnie z Poznańskiego. Często były to trzypokoleniowe rodziny pozbawione własnych domów, warsztatów pracy, możliwości utrzymania się o własnych siłach. Kilkanaście pokoi w skrzydle od Dobrej, z oknami na podwórze, zajęli Niemcy na mieszkania dla telefonistek z Hitlerjugend. Do furty zgłaszało się coraz więcej ludzi głodnych, często matki z dziećmi, bo ojcowie i synowie wzięci byli do wojska lub do niewoli i nie wracali do domu. A ponadto raz po raz przybywały na Ks. Siemca siostry naszego Zgromadzenia zarówno ze wschodu, jak i z domów łódzkich. By uniknąć wywiezienia do obozów, przychodziły w świeckim przebraniu, pożal się Boże, jakim (zamiast spódnic, których nie miały, nakładały po prostu halki zakonne). Przechodziły przez "zieloną granicę", zwykle nocą, i w godzinach rannych stawały na Gęstej. Zarówno Matka generalna, jak i siostra przełożona Ziemacka witały je serdecznie, zapewniając, że wszystkie razem - łącznie z naszymi domownikami i przybyszami - z głodu nie pomrzemy. I tak też było.

W początkach wojny najbardziej dokuczał nam brak chleba, którego małe porcje otrzymywało się na kartki, ale żeby otrzymać kartkę na chleb, należało mieć oficjalny meldunek w Warszawie, czego nasi goście nie mieli. I tu powstał dość śmiały pomysł, by mając na użytek domu duży piec piekarski, postarać się o urzędowe zezwolenie na wypiek chleba na kartki dla całej naszej dzielnicy Powiśle. Chleb, starannie pieczony przez siostry, po kilku kontrolach wysłużył nam urzędową zgodę na prowadzenie oficjalnej piekarni. Za pracę nikt nam nie płacił, ale dostawałyśmy urzędowe przydziały mąki, a zapłatą za pieczenie był tzw. "przypiek" czyli około 30 proc. chleba z każdego kilograma mąki. Ten przypiekowy chleb uzupełniał nasze braki i tak było do samego końca wojny. Pracowałyśmy na trzy zmiany w trzech ekipach, na czele których stały: s. Agnieszka Kulaszewicz, s. Teresa Turek i s. Urszula Werle. Obok chleba kartkowego zaczęłyśmy przyjmować od poszczególnych osób białą mąkę na różne wypieki dla nich; również bez opłaty za pracę. Dzięki temu mogłyśmy do okolicznych sklepów dostarczać z czasem białe bułki, które, choć wszystko odbywało się nieoficjalnie, mieszkańcy Powiśla nazywali "urszulankami"' i prawie ciepłe rozchwytywali, bo taką były w czasie wojny rzadkością. Wszystkie oficjalne kontrole przymykały oczy na tę naszą uboczną działalność piekarską, bylebyśmy tylko nie zaprzestały wypiekania dobrego chleba kartkowego.

Drugą działalnością żywieniową domu było prowadzenie dwóch kuchni społecznych pod patronatem RGO, która zapewniała przydziały żywności, a naszą rolą było przygotowywanie z niej posiłków i rozdawnictwo. Kuchnia dla dorosłych wydawała 2000 porcji zupy dziennie, a kuchnia dla dzieci - 800 porcji zupy i tyleż podwieczorków (rodzaj drugiego dania). Pracę tę wykonywało kilkanaście sióstr, które zamiast pensji otrzymywały oficjalne deputaty żywnościowe, co było znaczną pomocą w wyżywieniu ogółu sióstr.

Praca sióstr w kuchni musiała być dobrze zorganizowana, by w porę wszystko przygotować i mieć również czas na modlitwę i udział w spotkaniach całej wspólnoty, tak bardzo nas scalających w tych trudnych, pełnych napięć zewnętrznych czasach okupacji. Był to przecież czas wciąż trwającej wojny, gdyż ciągle nękały nas, stosowane wobec Polaków, różne formy szykan, upokorzeń i stałe próby zastraszania ludności polskiej. Służyły temu zwłaszcza częste tzw. łapanki - zabieranie młodych ludzi z ulicy, rewizje uliczne i domowe, czasem kilkudobowe - tzw. kotły, oraz egzekucje publiczne, wykonywane na oczach wszystkich w różnych punktach miasta, za opór stawiany Niemcom i wszelkie próby dywersji ze strony Polaków. Ważne było, by jednak naród nie dał się zastraszyć, by nie poddał się ani panice, ani zwątpieniu czy rozpaczy, i co najważniejsze - by nie stracił nadziei na odzyskanie upragnionej wolności.

Z całą świadomością odpowiedzialności za przyszłość ojczyzny, za podtrzymanie kultury chrześcijańskiej i ducha patriotycznego narodu, podjęłyśmy jako Zgromadzenie i dom warszawski trzy inne, ważne właśnie w tym momencie nowe inicjatywy, w całkowitej dyskrecji, tajnie, schodząc "do podziemia".

Pierwszą z nich była współpraca - dostępna nam w różnych formach - z AK, tajną formacją wojskową, i PWK, czyli organizacją Przysposobienia Wojskowego Kobiet, której inicjatorka i główna komendantka - pani generał Maria Wittek, miała w czasie okupacji swoją centralę a zarazem i mieszkanie w naszym domu na Gęstej. Kto i w jakiej mierze włączał się w te prace, ustalała Matka generalna z siostrą przełożoną domu, w porozumieniu z poszczególnymi siostrami, przeważnie z każdą indywidualnie. Siostry te przechodziły specjalne szkolenia (np. sanitarne), wykonywały powierzone im zadania - wszystko to w całkowitej dyskrecji, zdając sprawę jedynie przełożonym. O tym, kto należał spośród nas do AK, dowiedziałyśmy się dopiero wiele lat po wojnie, gdy kilka sióstr otrzymało - w uznaniu zasług - Krzyże Armii Krajowej.

Drugą akcją, równie niebezpieczną wobec szalejącego nazizmu hitlerowskiego, skierowanego swym ostrzem przeciw wszystkim osobom pochodzenia żydowskiego, była pomoc ściganym i mordowanym Żydom. Zarówno tym zgromadzonym przymusowo w getcie, jak i tym, którym udało się getta uniknąć lub jakimś sposobem wydostać się z niego. Będąc na wolności musieli szukać dla siebie bezpiecznego schronienia, zwłaszcza gdy ich wygląd w sposób oczywisty zdradzał pochodzenie. Sprawa ta nasilała się z każdym dniem, zwłaszcza gdy wiadomo już było, że Żydzi w warszawskim getcie przygotowują się do bohaterskiego zrywu powstańczego przeciw hitlerowcom. Nie liczyli oni oczywiście na zwycięstwo, ale chcieli zasłużyć sobie przynajmniej na godną śmierć przez zademonstrowanie swego człowieczego i rasowego honoru. Pomoc Żydom niosło wielu Polaków, zwłaszcza duchowieństwo i zakony - przede wszystkim żeńskie, gdzie w prowadzonych przez nie zakładach opieki stosunkowo najłatwiej było ukrywać dzieci żydowskie, choć nie bez narażenia się na niebezpieczeństwo.

Matka generalna zachęcała gorąco przełożone i kierowniczki urszulańskich placówek i wszystkie siostry do odważnego otwarcia serc i domów szukającym pomocy Żydom - w miarę dostrzeżonych potrzeb i lokalnych możliwości, nie kryjąc groźnych konsekwencji i niebezpieczeństw.

Domy na Wiślanej i na Tamce oraz wszystkie domy podwarszawskie - łącznie z Zakopanem - podjęły tę wprawdzie niebezpieczną, ale bardzo potrzebną akcję. Siostry wykazały tu wiele męstwa, prawdziwej miłości, czasem wręcz heroizmu i wielkiej dyskrecji, kierując się zachętą naszej Matki, że "kto ratuje jednego człowieka, ratuje całą ludzkość". Te słowa miały swą głęboką wymowę w czasie hitlerowskiej wojny, która tak boleśnie zdegradowała wartość życia ludzkiego, wartość i wielkość każdego człowieka, niezależnie od jego pochodzenia.

Ponieważ w tym czasie - jako kierowniczka kuchni społecznej dla dzieci - załatwiałam często sprawy w mieście, a jako nauczycielka na tajnych kompletach w podwarszawskich naszych domach: Brwinowie, Ożarowie i Milanówku - często do nich dojeżdżałam, otrzymałam polecenie naszej Matki zajęcia się wszelkimi sprawami związanymi z pomocą Żydom. Przeważnie szukano schronienia dla dzieci i pomocy przy wyprowadzaniu ich z getta. Czasem trzeba było starać się o papiery aryjskie czy inne potrzebne dokumenty dla oddawanych nam pod opiekę dzieci i umieszczenie ich w odpowiednich domach. Nieraz trzeba było - gdy zachodziła jakaś nagła potrzeba lub groziło niebezpieczeństwo dziecku lub domowi - zmienić miejsce pobytu dzieci. A zwłaszcza przed wybuchem powstania w getcie wiele rodzin oddawało swoje dzieci poza getto, by przynajmniej ich życie ocalić. Przy ostatnim chłopcu, oddanym pod gettem tuż przed powstaniem, znalazłam przyczepioną karteczkę tej treści: "Należę do przywódców naszego powstania - weźcie go pod swoją opiekę, niech przynajmniej ocaleje ten mój pierworodny. Ojciec". Wszystko oczywiście bezimienne. Tego chłopca nazwały siostry w Brwinowie Andrzejem K., a gdy zaczynał mówić - dla usprawiedliwienia jego niesłowiańskiej urody - uczyły go: "Ja jestem Andrzej. Hiszpan". Tego czarnego Andrzejka, jak zresztą wiele innych "naszych" dzieci, mam wciąż jeszcze przed oczyma i głęboko w sercu, choć od tamtych strasznych czasów minęło już przecież ponad 50 lat! Pewne światło na te trudne sprawy ratowania Żydów rzuca książka dr Zofii Rosenblum-Szymańskiej, przez wiele lat ukrywającej się w naszym domu w Urszulinie-Ożarowie, pt. Byłam tylko lekarzem, wydana w 1979 roku. Ta autentyczna opowieść uratowanej z getta Żydówki i jej siostrzenicy mówi też o tym, jak wiele rodzin zakonnych, różnych organizacji polskich i żydowskich oraz pojedynczych osób - ludzi dobrej woli - często, a właściwie zawsze z narażeniem życia, swoich domów i rodzin, angażowało się odważnie, wręcz heroicznie w tę wielką sprawę ratowania człowieka - największej świętości - tak dramatycznie skazywanego na zagładę przez ludzi-braci. Bo przecież i Niemiec to też człowiek - brat w człowieczeństwie.

W 1998 roku Zgromadzenie otrzymało powiadomienie, że "Rada do Spraw Sprawiedliwych wśród Narodów Świata przy Instytucie Pamięci Narodowej Yad Vashem, po zapoznaniu się ze złożoną dokumentacją, postanowiła na posiedzeniu w dniu 27 X 1997 r. odznaczyć s. Marię Górską medalem Sprawiedliwy wśród Narodów Świata w dowód uznania, że z narażeniem własnego życia ratowała Żydów prześladowanych w latach okupacji hitlerowskiej". Stosownie do statutów, medal ten może zostać przyznany jedynie osobom, a nie instytucjom. Odebrałam go więc w imieniu całego Zgromadzenia 25 lutego 1998 w Warszawie, w Teatrze Żydowskim przy ul. Grzybowskiej 27, z rąk ambasadora Izraela w Warszawie, wypowiadając publicznie, że "przyjmuję go z wielkim zażenowaniem, bo mam świadomość, że należy się on całemu Zgromadzeniu, a zwłaszcza ówczesnym naszym przełożonym, z których już żadna nie doczekała dzisiejszej uroczystości. Należy się on przede wszystkim ówczesnej przełożonej generalnej, matce Pii Leśniewskiej". W uroczystości tej uczestniczyła nasza obecna Matka generalna, liczne grono sióstr i przyjaciół, a także byłe wychowanki, z których jedna - Hanka Avrutzky - przyleciała na ten dzień z Izraela.

Trzecim ważnym zadaniem warszawskiego domu było tajne nauczanie na poziomie liceum i wyższym. Składało się na nie: prowadzenie Liceum Pedagogicznego w tatach 1942-1944 i przedłużone po powstaniu, w Milanówku, aż do czerwca 1945, by kilkadziesiąt absolwentek mogło zdać maturę przed Państwową Komisją i otrzymać świadectwa, pozwalające na rozpoczęcie studiów natychmiast po wznowieniu uczelni. Podobne komplety Liceum Pedagogicznego dla sióstr szarytek prowadziłyśmy na Tamce 35, w Zakładzie św. Kazimierza. Ze względu na konieczność zachowania konspiracji bałyśmy się, by siostry w swych pięknych, białych kornetach przychodziły co dzień dużą grupą na lekcje do naszego domu. Prowadziłyśmy również Roczny Kurs Pedagogiczny w porozumieniu z tajnymi władzami oświatowymi Polski Podziemnej. I wreszcie, na terenie domu, odbywały się zakonspirowane wykłady tajnych uniwersytetów: Warszawskiego, Ziem Zachodnich i Wolnej Wszechnicy Polskiej - te ostatnie przeważnie w pokoju prof. Heleny Radlińskiej, Żydówki, która, znając m. Pię jako swoją studentkę na Wolnej Wszechnicy, od września 1939 - po zbombardowaniu jej mieszkania - stała się również mieszkanką naszego domu. Tutaj też poznała bliżej ks. Jana Zieję, z którego rąk przyjęła chrzest.

Jedna z najbliższych współpracownic p. prof. Radlińskiej, bibliotekarka Zofia Żarnecka, wydała takie świadectwo o pani profesor, a pośrednio o domu na Wiślanej z okresu okupacji. Wydrukowane zostało ono w Acta Universitatis Lodziensis, Folia Pedagogica et Psichologica 34, 1994:
"Profesor Helena Radlińska straciła wszystko, co posiadała w mieszkaniu przy ul. Opaczewskiej, i dźwigając dowody egzaminacyjne swoich dyplomantów wyszła pod obstrzałem z płonącej uczelni i dzielnicy w czasie oblężenia Warszawy. Jako dawno doświadczona konspiratorka przyjęła ofiarowane jej schronienie w domu sióstr urszulanek. Matka generalna Leśniewska była słuchaczką i dyplomantką Studium Pracowników Społeczno-Oświatowych. Atmosfera Studium nie była obca zespołowi sióstr urszulanek. W takich warunkach można było realizować wiele zamierzeń, które przeprowadzała prof. Helena Radlińska, siedząc w łóżku powodu ciężkiej choroby serca profilaktycznie i z powodów taktyczno-konspiracyjnych. Dawała nam wszystkim, z którymi współpracowała i tym, którzy ją odwiedzali, przykład hartu ducha, zaradności, dobroci i energii oraz wiary w ostateczne zwycięstwo. Zgodnie z wielokierunkowością zainteresowań oraz rozmaitością potrzeb, które niosło życie, sprawy, którymi zajmowała się z zespołem współpracowników, były różnorodne (...)
Byłoby wielką niesprawiedliwością przemilczenie roli Domu sióstr urszulanek na ul. Gęstej w Warszawie w umożliwieniu pracy konspiracyjnej oraz organizacji nauki i pomocy potrzebującym. Matka generalna Leśniewska i kierowniczka domu s. Magdalena Ziemacka otoczyły prof. Helenę Radlińską i wszystkie sprawy związane z jej działalnością niezwykłym szacunkiem, żywym zainteresowaniem i czynnym udziałem w realizacji wielu inicjatyw. Wiele kontaktów konspiracyjnych mogło się odbyć dzięki dostępności do pokoju prof. Heleny Radlińskiej, który był poza klauzurą klasztoru. Przychodzący do prof. Radlińskiej studenci i kursanci pracowali w bibliotece i na schodkach w korytarzu, przed drzwiami klauzury (...). Matka Leśniewska wielką serdecznością, optymizmem i powagą oraz promienną wiarą w zwycięstwo napełniała atmosferę domu i pokój prof. H. Radlińskiej. Taką ją widzę dziś, po tylu latach. Serdecznie wspominam uczynne, dzielne Siostry, które też tworzyły jeden z kompletów Studium. Dużą pomoc świadczyły siostry zaraz w jesieni i zimie 1939/40, opiekując się niektórymi dziećmi słuchaczek i współpracownic "Babci" oraz umożliwiały odżywianie się w swoich stołówkach (...).
Siostry urszulanki żywo interesowały się ówczesnym życiem Warszawy, Polski i świata. Czynnie uczestniczyły w pracach konspiracyjnych. Prasa konspiracyjna była tu czytana i dyskutowana. Było to środowisko wysoce patriotyczne, postępowe, tolerancyjne, uczynne i miłujące Ojczyznę".

Codzienna obecność tylu grup konspiracyjnych uczącej się młodzieży i dorosłych wymagała dobrej i bardzo precyzyjnej organizacji domu, szczegółowego obmyślenia kto, którędy do domu wchodzi: od Gęstej czy od Ks. Siemca, jak również szczegółowego rozmieszczenia zajęć różnych grup w tym wypełnionym po brzegi domu. Ale i to było jakąś próbą i dowodem osobistej i wspólnotowej ascezy, dojrzałej odpowiedzialności i wierności zarówno każdej siostry, jak i całej wspólnoty, a także tych wszystkich, którzy do naszego domu przychodzili. Mieliśmy świadomość, że jesteśmy na wspólnym froncie: modlitwą, pracą, nauką, wzajemną solidarną służbą i miłością walczyliśmy razem o wolność, o wolną Polskę.

Chętnie użyczałyśmy naszej kaplicy, która była dla nas sercem - duchowym centrum domu, źródłem pokoju, mocy i ufności - na Msze św. i nabożeństwa okolicznościowe związane z rocznicami narodowymi, na rekolekcje i dni skupienia różnym grupom młodzieży i dorosłych, jak Szare Szeregi, AK i innym. Częstymi celebransami (oprócz dwóch stałych księży kapelanów domowych, którzy odprawiali co dzień dwie Msze św. i przynajmniej trzygodzinną adorację), byli ks. Jan Zieja, o. Tomasz Rostworowski, jezuita, ks. prof. Stefan Wyszyński, wykładający katolicką naukę społeczną - późniejszy Prymas Polski, i inni.

Okres okupacji zakończyło powstanie warszawskie. O samym powstaniu i jak je przeżyłyśmy na Gęstej i na Tamce 30 piszą jego uczestniczki: m. Pia Leśniewska, s. Augustyna Szczepańska, s. Franciszka Popiel, s. Stanisława Czekanowska, która ostatnia wyszła z domu we wrześniu 1944 i wróciła do wypalonych jego szczątków w pierwszej grupie sióstr, już w dwa dni po opuszczeniu stolicy przez Niemców i wejściu wojsk radzieckich 19 stycznia 1945 roku.

Ze swych osobistych przeżyć pragnę dodać, że w tych tragicznych powstaniowych zmaganiach, życie Powiśla z powodu obstrzałów niemieckich niemal ze wszystkich ulic musiało zniknąć z powierzchni ziemi i przejść do podziemi kamienic. W tych półmrocznych korytarzach piwnicznych, zastępujących ulice, od ul. Tamki aż do naszego domu prowadziły strzałki: Do urszulanek po chleb. Tą drogą wróciłyśmy do domu 8 sierpnia 1944 z matką Pią Leśniewska po tygodniowym uwięzieniu nas w domu przy ul. Oboźnej 11.

Te napisy na kierunkowskazach napełniły nas ogromnym wzruszeniem - aż do łez. A nasz Szary Dom zyskał sobie w tych strasznych chwilach jeszcze głębszą sympatię i wdzięczność ludności Powiśla, która nazwała go Domem Chleba - Betlejem. I tym chciałybyśmy już na zawsze pozostać...


SZARY DOM W WARSZAWIE. Fragment rozdziału "Charakterystyczne okresy w dziejach urszulańskich placówek w stolicy". W przytoczonym fragmencie zrezygnowano z przypisów. Seria wydawnicza: "Ocalić od zapomnienia". Zgromadzenie Sióstr Urszulanek SJK - Warszawa 1998

Koszalin 2007 | www.urszula.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek