Strona główna
  Życie

  Kanonizacja
  Pisma
  Relacje
  Artykuły
  Książki
  Strony WWW
  O nas
  Kontakt
     

  

Matka Pia Leśniewska

WIDZIEĆ JEZUSA W BLIŹNICH

Matka Pia Leśniewska,
przełożona generalna urszulanek szarych w latach 1939-1947

Matkę poznałam w 1909 roku w Petersburgu, gdy była dyrektorką internatu Św. Katarzyny, a ja przyjechałam na lekcje religii w komplecie przygotowującym dzieci do Pierwszej Komunii św.
Wiedząc, że Matka była zakonnicą, szłam do niej z szacunkiem i rezerwą. W pierwszym momencie, gdy Matka weszła do pokoju, stanęła i uśmiechnęła się, wówczas nas jakby oczarowała - nas trzy dziewczynki obecne w klasie - tak że opuściłyśmy naszą opiekunkę i poszłyśmy za nią, mając serce otwarte na przyjęcie tego, co nam będzie podawała. To samo wrażenie wywierała na wszystkie dzieci, jak później to zaobserwowałam.

(...)

Celem życia Matki było osiągnięcie szczytów doskonałości nie tylko dla zdobycia własnej szczęśliwości, ile dla przyczynienia się do chwały Bożej. W naukach do sióstr Matka bardzo często wracała do obowiązku zdobywania świętości, wynikającego z obowiązku chwalenia Boga. "Dusze czyste - mówiła - mogą jedynie oddać Bogu należną Mu chwałę".

(...)

Matka zarówno w życiu ludzkim jak i w wypadkach dziejowych nie widziała przypadków. Najmocniej wierzyła, ze Bóg kieruje wszystkim i dopuszcza nawet zło dla uświęcenia człowieka. Z tego głęboko nadprzyrodzonego stosunku do zdarzeń wielkich i małych dnia codziennego oraz do trudności życiowych wypływał jej pełen dobroci stosunek do osób, które Matkę krzywdziły lub były przyczyną jej cierpień. Nie tylko że sama nie mówiła o nich źle, ale nie pozwalała na to swemu otoczeniu. W słowniku Matki każdy był, jeżeli nie dobry, to "poczciwy" i na pewno chciał dobrze.
Matka nie bała się przeciwności, uważała je raczej za dobry prognostyk. Za św. Teresą powtarzała, że tylko dzieło pod znakiem krzyża poczęte ma cechy trwałości i błogosławieństwa Bożego. Zresztą każdy nasz dom rozpoczynał się w ciężkich warunkach. Im większe były trudności, tym mocniejsza była wiara Matki, że dobrze sprawa się skończy, tym więcej modlitw szło do nieba i tym większego wysiłku w życiu wewnętrznym wymagała Matka od sióstr jako dodatku do modlitwy.

(...)

Dewizą Matki były słowa: "Wolą kochajmy Jezusa, Brata naszego w bliźnich naszych". To widzenie Jezusa w bliźnich nadawało specyficzną cechę miłości bliźniego Matki. Miała ona w sobie coś niesłychanie subtelnego, ludzkiego, bliskiego, a zarazem przy całym indywidualizowaniu jakąś cechę powszechności, braku wyłączności. Każdy był jej bliski, każdy otrzymywał "najwięcej" wedle jego potrzeby. W dawaniu siebie ludziom nie miała żadnej hierarchii: ani stanowisko społeczne, ani sympatia, ani użyteczność dla Zgromadzenia nie grały tu roli; kluczem była jedynie potrzeba. Oczywiście Matka miała ludzi sobie bliższych, ale nie otrzymywali oni od niej więcej względów z tego tytułu. Umiała opuścić swoja rodzinę, która przyjechała tylko na dzień, by spędzić kilka godzin u umierającej postulantki. Umiała pozostawić na boku sprawy domu zakonnego, by pojechać do leżącej w silnej depresji swojej dawnej uczennicy - jak sama to widziałam.
Umiała Matka sprawiać ludziom radość. W listach pisanych przez dzieci z Krucjaty Eucharystycznej na jubileusz Ojca Świętego Piusa XI znalazł się jeden pisany przez chłopca, który nie wierzył, by list mógł dojść do papieża. Zaznaczył w nim, że uwierzy, jeżeli dostanie znaczek poczty watykańskiej ze stemplem. Matka napisała kartkę i wrzuciła ją w Watykanie. Ponieważ nie miała adresu chłopca, zaadresowała na siebie. W karcie tej zapewniła chłopca, że list jego na pewno doszedł do rąk Ojca Świętego. Kartkę tę włożyła do koperty i przysłała mi ją z poleceniem odnalezienia tego chłopca w kolegium jezuitów w Wilnie i oddania mu jej. Radość chłopaka była niebywała.

(...)

Istotną cechą umartwienia Matki było unikanie wszelkiej przyjemności, która wychodziła poza ramy normalnego życia zakonnego. Bez wyraźnej potrzeby nie jeździła z uczennicami na wycieczki. Jak mi opowiadała siostra Prądzyńska, kiedyś w Zakopanem miała Matka zaproponowaną wycieczkę do Morskiego Oka. W pierwszej chwili nawet zgodziła się, lecz po niejakim czasie odmówiła motywując tym, że byłaby to tylko osobista przyjemność. Również - jak mi opowiadała matka Rodziewicz - nigdy nie pojechała do Lourdes z tego samego powodu. Siostrom swoim zawsze powtarzała, że wiele jest nam dozwolone dla dobra pracy i przyjemności innych, natomiast unikać należy pozwalania sobie na własną przyjemność.

W naukach swoich wskazywała często na wielkie męstwo św. Urszuli i mówiła, że "córki świętej Męczenniczki nie mogą być miękkie". Św. Anielę dawała jako wzór wierności planom Bożym i naszej pracy nauczającej i wychowawczej dla najbiedniejszych.

Poza tym bliskim jej duchowości był św. Franciszek Salezy, którego kierunek duchowy odpowiadał jej kierunkowi. "Więcej much złapie się na łyżkę miodu niż na beczkę octu" - powtarzała bardzo często, szczególnie przełożonym i mistrzyniom.

Przebywając często z Matką zauważyłam w życiu jej dziwną harmonię cnót i zdawało mi się, że Matka nie ma żadnych wad. Widziałam jedynie coraz to większe opanowywanie żywości charakteru i coraz większą wyrozumiałość dla sióstr.

Ogólna opinia naszych sióstr była taka, że Matka była świętą. Podobnie i moje koleżanki uważały ją za świętą. Podstawą tej opinii były cnoty Matki, przede wszystkim jej dobroć, a ponadto jej roztropność i duch apostolski.


Archiwa urszulanek szarych

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ - RELACJE
Koszalin 2007 | www.urszula.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek