Strona główna
  Życie

  Kanonizacja
  Pisma
  Relacje
  Artykuły
  Książki
  Strony WWW
  O nas
  Kontakt
     

  

S. Stanisława Maria Borowicz

SPOTKANIE Z MATUCHNĄ

Siostra Stanisława Maria Borowicz
Jestem łodzianką, lata dziecięce i młodzieńcze spędziłam w Łodzi. Od wczesnych lat byłam wesołym łobuziakiem, lubiłam podwórkowe towarzystwo koleżanek i kolegów. Moją pasją był śpiew, taniec i muzyka.

Z siostrami - urszulankami szarymi spotkałam się po raz pierwszy w VI klasie szkoły powszechnej, która mieściła się przy ulicy Gdańskiej w Łodzi. Moją katechetką była s. Anuncjata Kowalska. Spodobała mi się ta młoda, uśmiechnięta i dobra siostra. Odtąd z niecierpliwością czekałam na lekcje religii. Zapisałam się także do Krucjaty Eucharystycznej, a ponieważ było mi mało tych spotkań z Siostrą, chodziłam jeszcze w niedzielę z koleżankami do sióstr na ul. Czerwoną. Tam, w kaplicy w godzinach popołudniowych był wystawiany w monstrancji Pan Jezus. Najświętszy Sakrament adorowały Siostry, a także zastępy dzieci z Krucjaty. To był wstęp do istoty wspomnień, które snuję.

Na jednym z zebrań Krucjaty Eucharystycznej nasza Siostra oznajmiła nam, że musi wcześniej niż zwykle zakończyć zebranie, gdyż idzie na spotkanie z Matuchną, która przyjeżdża do sióstr na ul. Czerwoną. Byłam z tego powodu bardzo niezadowolona. Po pewnym czasie sytuacja się powtórzyła. Siostra Kowalska znów zapowiedziała nam, że wcześniej zakończy zebranie. Byłam wprost oburzona. Myślałam sobie: "Kto to jest ta Matuchna?" I postanowiłam odkryć tę zagadkę.

Po wcześniej skończonym zebraniu idąc kilkadziesiąt metrów za naszą Siostrą dotarłam do domu sióstr urszulanek przy ul. Czerwonej. Zadzwoniłam - otworzyła mi znajoma z widzenia siostra furtianka (s. Polikarpa) i zapytała co sobie życzę. Odpowiedziałam, że przyszłam do kaplicy. Po chwili niecierpliwej modlitwy w kaplicy wyszłam chyłkiem na mroczny korytarz i znając zakamarki domu ukryłam się w głębokiej framudze drzwi za kotarą. Po krótkiej chwili usłyszałam głos dzwonka, na którego brzmienie zbiegły się ze wszystkich stron domu rozradowane siostry. Było ich ze dwadzieścia, albo więcej. Ciekawa widoku tego, co działo się na korytarzu odchyliłam nieco kotarę i zobaczyłam przybyłą siostrę urszulankę; postać wysoką, szczupłą i promiennie uśmiechniętą. To była właśnie Matka Urszula Ledóchowska - zwana przez siostry Matuchną. Zafascynowana i pochłonięta Jej urokiem i serdecznym witaniem się z siostrami coraz bardziej odchylałam kotarę, za którą się ukryłam. Po chwili Matuchna dostrzegła moją głowę wysuniętą zza kotary i zwróciła się do mnie: "A Ty, Skarbie, co tu robisz?". Nogi ugięły się pode mną. Wszyscy spojrzeli na mnie ze zdumieniem i pewnym wyrzutem. Nikt nie wiedział skąd się tam wzięłam. Matuchna podeszła do mnie wystraszonej, uściskała mnie, zadała kilka pytań, zrobiła krzyżyka na czole i dalej witała siostry z dobrocią. Ja wyleciałam z domu sióstr jak z procy. Wciąż miałam przed oczami jasny, promienny obraz Matuchny i rozradowanych sióstr, a serce kołatało mi ze szczęścia. W drodze do domu przyszła mi myśl: "Ta Matuchna to chyba święta". W domu, pełna przeżyć, nawet nie zwróciłam uwagi na wymówki Mamusi, że znów gdzieś się włóczyłam.

To był przełom w moim życiu. Odtąd ciągle myślałam, kiedy będę mogła być tam, gdzie jest ta święta Matuchna i gdzie wszyscy są tak radośni i szczęśliwi.

Wreszcie nadszedł ten moment. Po skończeniu siódmej klasy szkoły powszechnej dostałam się do Liceum Ogólnokształcącego im. Emilii Sczanieckiej. Myśl o zrealizowaniu mego planu wstąpienia do sióstr urszulanek nie dawała mi spokoju. W rezultacie 8 września 1936 r. znalazłam się w małym internacie sióstr urszulanek w Łodzi przy ul. Obywatelskiej. Był to kilkunastoosobowy internat dla uczących się dziewcząt, które nosiły się z pragnieniem wstąpienia do Zgromadzenia SS. Urszulanek SJK.

Byłam szczęśliwa. Odtąd widywałam Matuchnę często. Gdy przyjeżdżała do Łodzi zawsze chciała zobaczyć mieszkanki internatu. Interesowała się naszymi postępami w nauce i zachęcała do miłości Pana Jezusa. Pod koniec roku szkolnego 1936/37 Matuchna zwróciła się do mnie z propozycją zmiany profilu mojego dalszego kształcenia. Mówiła: "Na Polesiu potrzeba przedszkolanek - pojechałabyś tam?" Ja z radością odpowiedziałam: "Gotowa jestem pójść, gdzie Matuchna zechce".

Wyjechałam do Poznania, do Seminarium dla Wychowawczyń Przedszkoli. W Poznaniu poczułam się prawdziwie w klasztorze. Odtąd przebywałam wraz z innymi kandydatkami (było nas 8-10) w tzw. "klauzurce św. Urszuli". Tutaj w Poznaniu jeszcze częściej spotykałam Matuchnę, która kiedy tylko przejeżdżała przez Poznań zawsze wstępowała do domu sióstr na ul. Skarbową. Siedząc u Jej stóp słuchałyśmy nauk i opowiadań o domach i siostrach, które Matuchna odwiedzała. Byłam zafascynowana Jej osobowością i w duchu nazywałam Ją świętą Matuchną.

Pewnego razu, gdy znajdowałam się w bezpośredniej bliskości z Matuchna zauważyłam na Jej ramieniu, na czarnym swetrze długi, srebrny włos. Postanowiłam go zdobyć i wkrótce byłam jego posiadaczką. Owinęłam go w cienką bibułkę i przechowywałam w książeczce do nabożeństwa. Mój skarb zawieruszył się gdzieś w czasie wojny.

W lecie 1938 r. przebywałam jako kandydatka w Pniewach. Tam widywałam Matuchnę codziennie, słuchałam Jej nauk i skwapliwie obserwowałam każdy Jej ruch, każde pojawienie się. Urzekał mnie Jej prosty, pełen dobroci stosunek do wszystkich. Jej pogodna uśmiechnięta twarz i głębokie, pełne ciepła spojrzenie. Wówczas w pniewskiej kaplicy codziennie w godzinach od 12 do 15 było wystawienie Najświętszego Sakramentu. Matka Urszula przychodziła do kaplicy kilka minut przed wystawieniem. Wchodząc ogarniała swym promiennym spojrzeniem i uśmiechem wszystkich obecnych w kaplicy, przytulała do siebie oczekującą ją upośledzoną umysłowo biedną Helenkę i zatapiała się w kontemplacji.

Przypominam sobie fakt świadczący o dobroci i wyrozumiałości Matki Urszuli. W Pniewach w tym czasie była pewna młoda kandydatka. Bardzo tęskniła za domem rodzinnym i codziennie pisała listy do rodziny. Przełożona domu zakonnego zwróciła jej uwagę na ten fakt. Byłam świadkiem, jak owa kandydatka zalewała się łzami z tego powodu. W tym momencie przechodziła obok nas Matuchna i z wielką troską zapytała płaczącą o powód jej smutku. Nieśmiało i z lękiem odpowiedziała, iż zabroniono jej częstego pisania listów do rodziny. "Ach to takie masz zmartwienie? Pisz dziecko listy, dokąd będziesz miała co opisywać, a ja załatwię to z s. Przełożoną" - powiedziała Matuchna i uściskała ją serdecznie, przy okazji także i mnie uściskała. Obie zaniemówiłyśmy. Wkrótce korespondencja stawała się coraz rzadsza, a ta osoba została szczęśliwą urszulanką.

W roku 1939, przed Świętami Wielkanocnymi Matuchna ciężko zachorowała i znalazła się w szpitalu w Poznaniu u sióstr Elżbietanek, gdzie przeszła poważną operację. Zdarzyło mi się kilkakrotnie odwiedzić Matuchnę, bowiem czasem byłam posyłana do szpitala, by zanieść Matce pocztę lub jakiś delikatny posiłek. Słyszałam wówczas jak personel szpitala ze czcią i szacunkiem wyrażał się o naszej Matuchnie. Zdarzało się, że Siostra Asystentka Zaborska w trosce o zdrowie Matuchny nie zawsze pozwalała nam spotkać się z Nią. Matuchna jednak wypraszała nam krótkie wizyty. Pamiętam, jak w Niedzielę Wielkanocną gremialnie odwiedziłyśmy Matuchnę składając Jej życzenia świąteczne, ofiarowując kwiaty i pisanki wykonane własnoręcznie. Matuchna mimo wielkiego osłabienia cieszyła się, dziękowała, obdarzała nas ciepłym słowem, uśmiechem, krzyżykiem czynionym na czole. Byłyśmy także świadkami opuszczenia szpitala przez Matuchnę, a potem wyjazdu do Rzymu. Żadna z nas nie uświadamiała sobie wtedy, że widzi Ją po raz ostatni.

Wiadomość o Jej odejściu z tego świata do Pana przeżyłyśmy boleśnie. Odtąd Matuchna towarzyszyła mi duchowo w całym moim życiu, a szczególnie była pomocą w trudnych sytuacjach w czasie wojny. Za Jej wstawiennictwem doznałam wielu łask. W moim głębokim przekonaniu Jej zawdzięczam dwukrotne uratowanie życia podczas wojny.

Niniejsze wspomnienie jest dowodem mojej wdzięczności względem Pana Boga, że na mojej drodze życia spotkałam Matuchnę - dziś już świętą Matkę Urszulę Ledóchowską.

S. Stanisława Borowicz

Łódź, 03.09.2007

POWRÓT DO STRONY - RELACJE

POWRÓT DO STRONY GŁÓWNEJ

Koszalin 2007 | www.urszula.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek