Strona główna
  Życie

  Kanonizacja
  Pisma
  Relacje
  Artykuły
  Książki
  Strony WWW
  O nas
  Kontakt
     

  

M. Urszula Ledóchowska

LISTY 1907 - 1914

Do Marii Teresy i Włodzimierza Ledóchowskich

15 II 1909

Mój Bracie kochany i Ty, dobra Siostrzyczko,

Muszę raz jeszcze napisać do Was, po przemyśleniu i rozważeniu całej sprawy. Uważam za swój obowiązek przedstawić Wam mój pogląd. Uczynię tak, jak mi doradzicie, ale myślę w ten sposób: Jest rzeczą konieczną, by Rzym wiedział, co tu się dzieje, źle byłoby milczeć w tym wypadku.

Zapewniam Was, że tutejszy kler jest godny podziwu w swym poddaniu się władzy. Wszyscy mówią to samo: "arcybiskup powiedział, on ponosi odpowiedzialność, więc godzimy się na to, by nic nie robić, by patrzeć na upadek naszej sprawy". Ja też powiedziałam arcybiskupowi: "poddaję się i będę spokojna", i chcę to czynić, ale nie mogę zmusić się do uznania za słuszny sposób postępowania arcybiskupa, który jest pod wpływem swego sufragana, a ten z kolei ulega wpływom Narodowej Demokracji. Gdybym uważała to za słuszne, nie mogłabym widzieć w naszej religii religię miłości, nie mogłabym też rozumieć Serca Jezusowego, jeśli ono miałoby otwierać się dla Rosjan nie z własnej chęci, nie dzięki sile swej miłości, lecz tylko wtedy, kiedy przyjdą kołatać do Niego, obiecując, że będą się modlić w języku polskim. Nie! to nie miłość Chrystusa odrzuca Rosjan, to nie ona mówi: jak przyjdą do nas, to może coś dla nich uczynimy, ale teraz jest ich zbyt mało, nie warto! Św. Franciszek Salezy przebiegał góry Sabaudii, by nawrócić choćby tylko kilka dusz, a my oczekujemy, by Rosjanie nawrócili się bez kazań w języku rosyjskim, bez katechizmu w tym języku, by przyszli do nas z własnej chęci - oni, którzy tu są panami, w samym sercu Rosji - błagać o łaskę usłyszenia choćby kilku słów po rosyjsku, które rzuci się im z łaski, gdyż arcybiskup uważa, że w zasadzie nie można głosić kazań po rosyjsku, ponieważ nie ma zaaprobowanego tłumaczenia Pisma św. w tym języku.

A czy misjonarze w Afryce mają Pismo św. w tłumaczeniu na języki murzyńskie i z aprobatą kościelną? Tymczasem my zaprzepaszczamy tu naszą sprawę. Anabaptyści głoszą kazania w języku rosyjskim i przyciągają ogromne tłumy. Wcześniej czy później przyjdą mariawici. Naród rosyjski jest zmęczony swoją schizmą, która mu nie odpowiada. Zwróci się tam, gdzie się go przyciągnie. Anabaptyści czy mariawici będą przemawiać do niego po rosyjsku i przyłączy się do nich, a sprawa katolicka - jeśli będzie się głosić, że język polski jest językiem "katolickim" - upadnie. Rosjanie mają także prawo kochać swój język i swoją ojczyznę, w każdym narodzie ojczyzna i religia posługują się tym samym językiem. Narzucanie Rosjanom języka polskiego w religii pociąga za sobą albo pozbawienie ich własnej narodowości, albo zrażenie ich do religii.

Oburzaliśmy się na to, że Prusacy narzucali polskim dzieciom język niemiecki w nauczaniu religii, a przecież oni są tu panami kraju, a my w sercu Rosji, w ich własnej stolicy nie pozwalamy im słuchać kazań w języku rosyjskim!

Doprawdy, jest to dziwne! Jeśli istotnie język rosyjski jest językiem schizmatycznym, to przemianujmy go na język katolicki, dopóki jeszcze tego pragną! (Nie rozumiem jednak zupełnie, co to znaczy "katolickość" i "niekatolickość" jakiegoś języka).

Powiedziałam arcybiskupowi: Jeśli będę miała szkołę katolicką i będą do niej uczęszczać Rosjanki-katoliczki, to przecież dobrze, że będą uczyły się religii po rosyjsku. - Ależ dlaczego? - odpowiedział. Będą się uczyć po polsku, to oczywiste. - Księże arcybiskupie, one nie znają jednak języka polskiego, więc co robić? - O, szybko się nauczą; z początku trzeba będzie mówić do nich po rosyjsku, ale następnie po polsku; dzieci tak prędko się uczą! - Nie rozumiem zatem, księże arcybiskupie, dlaczego w swoim czasie podziwialiśmy dzieci w Wielkim Księstwie, które wolały być bite niż uczyć się religii po niemiecku; nie rozumiem, dlaczego nazywaliśmy je "męczennikami"? - O, to było zupełnie co innego - odpowiedział mi monsinior.

Co myślicie o tym? Nie, nigdy nie słyszałam, żeby heretycy przychodzili do Kościoła, błagając go, żeby zechciał ich nawrócić - to przecież Kościół zdobywał się na największe ofiary, żeby wyjść na spotkanie zagubionych owieczek. To przecież zawsze historia dobrego Pasterza: owieczka się zabłąkała, dobry Pasterz idzie ją poszukiwać, rani sobie nogi i ręce, żeby uwolnić ją z cierni, w które wpadła, bierze ją na ramiona, żeby zaoszczędzić jej zmęczenia; w pocie czoła przynosi ją, zdrową i całą, do owczarni.

Rzym powinien wiedzieć, że tutaj mają przeciwne nastawienie. To zbłąkane owieczki muszą iść na poszukiwanie "dobrego" Pasterza - muszą przyjąć upokorzenia, być odpychane, i wreszcie - dzięki swej cierpliwości - otrzymają maleńkie, najgorsze, najskromniejsze miejsce w owczarni!

Mój Boże, żebyście wiedzieli, jakie to wszystko jest przykre. A ja tak się cieszyłam z naszego arcybiskupa! Jestem przeświadczona, że to święty człowiek. Myślę, że Pan Bóg to wszystko dopuszcza, żeby ukarać - kogo? Rosjan, nas? - Nie wiem. Ale w sposobie postępowania naszego arcybiskupa nie mogę odnaleźć cech dobrego Pasterza, chociaż jestem pewna, że działa w dobrej wierze i że wierzy, iż postępuje według swego sumienia.

On także nie rozumie "zakonu klauzurowego". Miał w Płocku jakieś zgromadzenie i sądzę, że chce ustawić nas na mniej więcej tym samym poziomie. Ja się bronię. Uważa również, że powinniśmy chodzić do kościoła parafialnego na ceremonie Wielkiego Tygodnia i do Komunii wielkanocnej. Powiedziałam ks. sekretarzowi, że zamiast ceremonii - jeśli nie będzie ich u nas, a nie są obowiązkowe - będziemy modlić się w naszej kaplicy, starając się chwalić Boga tak, jak umiemy. Jeśli chodzi o Komunię św. wielkanocną, to jeśli zechce się zmuszać nas do opuszczenia naszej kaplicy - zwrócę się do Rzymu. Chcę zachowywać klauzurę tak, jak zachowują ją nasze siostry w Galicji, i nie biegać z siostrami po kościołach bez potrzeby. Gdybym raz ustąpiła, wówczas uczyniono by z nas zakon według uznania każdego biskupa. Sekretarz, który jest również naszym komisarzem biskupim i przyjacielem domu, co więcej, jest świętym kapłanem, obiecał mi załatwić wszystko polubownie, bez sprawiania przykrości.

Zwłaszcza teraz, kiedy mam nadzieję, że od września będę miała własny dom; ponieważ zamierzam założyć nową szkołę, wynajmę dom z ogrodem, w którym będziemy paniami u siebie, w którym będę mogła wymagać od sióstr zachowania klauzury, jak w Krakowie, tylko bez kraty. Siostry Sacre Coeur także nigdy nie wychodzą, niepokalanki również, dlaczego my miałybyśmy obecnie stać się latającym Zgromadzeniem?

Oczywiście, nie opuścimy Świętej Katarzyny - chociaż czas okaże, czy to na dłuższą metę pójdzie! Ja w to wcale nie wierzę. Jesteśmy tam strasznie "pod pantoflem". Powiedzcie mi, co teraz robić?

Poradziłabym moim przyjaciółkom rosyjskim, pani Uszakowej, księżnej Gonczakowej, by tak delikatnie zwróciły się do Rzymu. Niechby ktoś z Rzymu przyjechał przypatrzeć się, na własne oczy zobaczyć to, co tu się dzieje, żeby ta skarga nie wyszła z naszej strony. Mam wrażenie, że Rzym koniecznie powinien tu kogoś poważnego - ale chyba nie Polaka albo umiarkowanego, przede wszystkim czującego po katolicku Polaka - przysłać.

Całe młodsze duchowieństwo - albo, co ja mówię, młodsze i starsze, większa część z wyjątkiem tych najwyższych i najstarszych, co na czele stoją - rozumie obowiązek podania ręki Rosjanom. Owszem, teraz zwiększa się sympatia dla Rosjan, kiedy patrzy się na to, jak Polacy ich prześladują w dziedzinie wiary i religii! Oni nam odbierali ojczyznę ziemską, a my zamykamy im dostęp do wiary, do Kościoła świętego - tej naszej Bożej ojczyzny na ziemi!

Oby móc co zrobić, żeby zmienić zapatrywania księdza arcypasterza. Gdyby Rosjanie przez Polaków otrzymali klejnot wiary, to może dałaby się usunąć ta nacjonalistyczna nienawiść, nastąpiłoby zbliżenie. Jeżeli jednak oni przekonają się, że Polacy im tej katolickiej wiary w rosyjskim języku dać nie chcieli, a Kościół da im ją przez duchowieństwo innej narodowości, jeżeli dojdzie do tego, że Rosjanie - by uciec przed polskim, nieprzystępnym im duchowieństwem - będą domagali się wschodniego obrządku z osobnym metropolitą, no, to wówczas rozpęta się nienawiść, rozpocznie się walka na śmierć i życie; nie ujrzycie już pojednania - nic, nic, jak tylko nienawiść. A czyj to będzie błąd? Nas, katolików, którzy teraz sieją nienawiść, odpychając Rosjan zamiast wyjść im naprzeciw!

Wszystko to jest zasmucające, zapewniam Was; nie będąc tutaj, nie możecie odczuwać tego, co ja czuję, a ja cierpię, cierpię, mogłabym wyć z bólu! O, Ojciec święty, ten dobry Pasterz, ta postać anielska, on płakałby serdecznie, gdyby wiedział, co tu się dzieje!

Pozostały mi cztery egzaminy, jestem już u kresu sił, ale jeszcze je złożę.

Siostrzyczko, jedź koniecznie do Nettuno - nie masz prawa zaniedbywać swego zdrowia dla Nesti. Zostaw ją w Rzymie - nie w klauzurze, ale jako gościa poza klauzurą. Pan Bóg dopomoże, ale Ty jedź do Nettuno, błagam Cię o to, i nie licz się zanadto z tym, "co powiedzą". Spełniaj swój obowiązek, a dbanie o siebie ze względu na dzieło jest Twoim obowiązkiem.

Ściskam Cię, ojcu Włodziowi ręce całuję.

Jeszcze jedno pytanie. Postanowiłam, że kiedy latem będę w Finlandii, będę w niedziele śpiewać w kaplicy po fińsku i odmawiać w niej także modlitwy po fińsku. Czy trzeba mieć na to pozwolenie ks. arcybiskupa? Obawiam się, że mi go jeszcze odmówi, a to jedyny sposób przyciągania moich Finów, którzy nie znają ani sylaby po polsku. Chciałabym poprosić ks. Carlinga o przetłumaczenie na język fiński litanii do Matki Bożej, ale czy te tłumaczenia też nie wymagają aprobaty? T u nikt ani nikt w Rzymie nie jest w stanie ich zatwierdzić, ponieważ poza ks. Carlingiem nikt nie zna fińskiego; zatem jakim sposobem zwracać się do arcybiskupa? On powie mi, że Biblia nie jest przetłumaczona na język fiński i nie zatwierdzona, że nie znamy terminologii fińskiej, że jest za mało Finów-katolików (w rzeczywistości wcale tak nie jest), że trzeba zaczekać, aż oni za własne fundusze wybudują sobie kościół katolicki itd. A prawdę mówiąc, uważam, że nie potrzebuję specjalnego pozwolenia na używanie języka fińskiego w naszej kaplicy. W Krakowie bez specjalnego pozwolenia miałyśmy kazania po francusku, angielsku itp. Co myślicie o tym?

Jak się czuje ojciec Włodzio?


M. Urszula Ledóchowska. LISTY 1907 - 1914. Seria wydawnicza: "Ocalić od zapomnienia". Zgromadzenie Sióstr Urszulanek SJK - Warszawa 2007

Koszalin 2007 | www.urszula.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek