Strona główna
  Życie

  Kanonizacja
  Pisma
  Relacje
  Artykuły
  Książki
  Strony WWW
  O nas
  Kontakt
     

  

Maria Marzani

MATKA ŚWIĘTYCH. JÓZEFINA Z SALIS-ZIZERS LEDÓCHOWSKA 1831-1909

Synowie twoi jak oliwne gałązki dokoła twego stołu.
Ps 128

Ostre i przejmujące bywają wiosenne podmuchy wiatru nad łąkami Dolnej Austrii, z których śnieg dopiero co znikł. Zapach wilgotnej ziemi unosi się w powietrzu, a słońce wysyła ciepłe promienie z błękitnego nieba. Tysiące śnieżyczek rozkwitło w ciągu nocy - jak okiem sięgnąć bielą się łąki od drobnych dzwoneczków.

Trzej mali chłopcy wprost szaleją z radości w pogoni za kwiatkami. Ręce pełne śnieżyczek wyciągają ku młodej kobiecie, która trochę ociężale zbliża się do nich. Musi oczywiście wyrazić zachwyt nad bukiecikami i przyjąć je w podarku. Najmłodszy chłopczyk, jasnowłosy, o kędzierzawej czuprynie, jest w szczególniejszy sposób przywiązany do przybranej mamy.

Sefina idzie za dziećmi, które znów rozbiegły się po łące, i spogląda w zamyśleniu na trzymane w ręku kwiaty. Miłe pierwsze zwiastuny wiosny - kocha je bardzo i będzie kochała przez całe życie, bo zawsze będą przypominały jej te jakże szczęśliwe chwile! Ileż dobrego doznała w ostatnim roku! Serce przepełnione ma wdzięcznością. Do opustoszałego domu Antoniego znów zawitała radość, dzieci rozwijają się zdrowo w ciepłej, serdecznej atmosferze. Dom jest wzorem ładu i miłego nastroju. Nawet zawsze nastawiona krytycznie siostra Fanny nie mogła nic zarzucić, gdy przyjechała w pierwsze odwiedziny. Chwali w liście gospodarność Sefiny: "Bardzo mnie cieszy, że Sefina taka szczęśliwa. Kocha głęboko swego męża i dzieci, które są dla niej nadzwyczaj serdeczne". Również proboszcz Dattler, w pewnym stopniu odpowiedzialny za ten związek, jest zbudowany atmosferą panującą w domu Ledóchowskich. Spędzono bardzo radosne święta Bożego Narodzenia, rozbrzmiewające dziecięcym gwarem, a stary rok zakończono z uczuciem głębokiej wdzięczności. "Oby dobry Bóg był dla nas łaskawy także w nowym roku - mówiła młoda kobieta - oby nasze grono rodzinne cieszyło się nadal zdrowiem i... powiększyło się. Potrzebuję Jego błogosławieństwa szczególnie na tę ważną chwilę, która mnie czeka". Czy dzwoneczki wiosennych kwiatów nie wydzwoniły jej szczęścia? Zanim wiosna dobiegnie końca, młoda kobieta będzie trzymać w ramionach własne dziecko. Szczęście trudne do opisania! Jak mało wobec niego znaczą fizyczne dolegliwości, które odczuwa jako kobieta nie pierwszej już młodości... Jak bledną uciążliwości związane z pielęgnacją męża chorującego przez szereg tygodni... Były chmury, ale przeszły, a teraz znów uśmiecha się słońce i pozwala jej oddawać się słodkim nadziejom.

"29 kwietnia 1863 roku najpiękniejszy dzień w mym życiu. Po okropnych cierpieniach o siódmej rano mogłam z radością przytulić zdrowe dziecko do serca" - napisała Sefina te słowa w pamiętniku, a w trzy dni później, trzeciego maja, dodaje: "Po obiedzie odbył się chrzest mego słodkiego aniołka, który otrzymał imiona Maria Teresa Franciszka Józefa. Z wielką radością pokazywałam wszystkim moją ukochaną córeczkę". Rodzice uważają Marię Teresę za prawdziwy dar z nieba; ojciec jest uszczęśliwiony, że znów ma córeczkę, a młoda kobieta z małą na rękach kieruje pierwsze kroki do kościoła, "aby Panu Bogu za ten wspaniały dar podziękować". Już w pierwszym roku życia dziecko bardzo szybko się rozwija i staje się ośrodkiem zainteresowań całego domu. "Nad urokiem naszej dziewczynki nie mogę się rozwodzić, gdyż czuję, że jestem najbardziej zakochana ze wszystkich matek. Wielcy i mali starają się o względy panienki i próbują wywołać uśmiech na jej twarzyczce, co zresztą nie jest rzeczą trudną, gdyż Maria Teresa jest żywa i wesoła". Najczystsza radość macierzyńska, nie zaćmiona jeszcze żadną troską, przebija w słowach: "To dziecko jest całym moim szczęściem".

Jak gradowa chmura, która ukazując się nagle na pogodnym niebie zmienia w jednej chwili pogodny krajobraz w zimny i groźny, tak niespodziewane troski rzuciły cień na tę rodzinną sielankę z nastaniem pierwszych dni jesieni. Mały Antoś nie mógł już ścigać się ze swymi braciszkami, dotkliwy ból w nodze zmusił go do leżenia w łóżku całymi tygodniami, a nawet miesiącami. Choroba zaniepokoiła rodziców, obawiano się, czy nie spowoduje trwałego kalectwa. Sefina pielęgnowała chłopczyka dniem i nocą. "Biedne dziecko, cierpiało strasznie - wspomina jeden z takich dni, gdy dolegliwości szczególnie się nasilały - już traciłam odwagę i płakałam razem z nim". Sama często będąc niezdrowa nie mogła podołać licznym obowiązkom. Na pomoc pośpieszyła Maria Hammerstein ze swą siostrzenicą, które pomogły w pielęgnacji chorego, póki Sefina nie powróciła do sił. "Z tego, co widziałam - pisze Maria - nasza Sefina ma bardzo trudne życie, ale czuje w sobie takie zapasy energii i ufności, że stać ją na odważne znoszenie przeciwności". Musiała też uzbroić się w całą odwagę, by nie ulec nastrojom melancholijnego z usposobienia męża, który wszystko widział w czarnych kolorach.

Choroba Antosia ciągnęła się z krótkimi tylko przerwami jeszcze długo, sprawiając małemu pacjentowi wiele cierpień, a jego otoczeniu dużo trosk. Od czasu do czasu gorączkował, co tak dziecko osłabiło, że życie wisiało na włosku. Po dwóch latach zawieźli go rodzice do Wiednia, gdyż okazała się niezbędna operacja. "Cierpieliśmy strasznie, ale dzięki Bogu dziecko nie zdawało sobie z tego sprawy. Maria Hammerstein pisała przy tej okazji o sile ducha Sefiny i jej delikatności: "W ciężkim strapieniu myślała jedynie o tym, by nam oszczędzić niepokoju o nią samą, i dlatego nie skarżyła się nigdy w listach. To rzeczywiście niezwykła kobieta!" Troskliwa opieka nie pozostała bez nagrody. Chłopiec przezwyciężył z czasem chorobę tak szczęśliwie, że nie tylko mógł studiować razem z braćmi i zdobyć fach, ale był nawet dobrym piechurem, sprawnym łyżwiarzem i zapalonym ogrodnikiem amatorem.

W tych czasach ciężkiej próby zaświecił rodzicom jasny promyk. Mała Julia ujrzała światło dzienne w samą Wielkanoc 17 kwietnia 1865 roku. Delikatna blondyneczka stała się niebawem ulubienicą wszystkich. Matka pisze w swym dzienniku: "Dziś pierwsze imieniny mojej Julci. Dzieci przystroiły ją wieńcem z pierwiosnków i śnieżyczek, w którym uroczo wyglądała".

"Z wdzięcznością rozważam, ile dobrego wyświadczył mi Bóg". Każdy kolejny rok zaczynała w imię Boże. Nadszedł brzemienny w wypadki rok 1866. Dla Sefiny rozpoczął się pod znakiem krzyża: małżonek zachorował tak ciężko na zapalenie płuc, że trzeba było być przygotowanym na wszystko. W śmiertelnej trwodze walczyła z chorobą, aż wreszcie w chwili polepszenia mogła powiedzieć: "Lekarze byli dziś zadowoleni, a ja nad wyraz szczęśliwa".

Wskutek długotrwałej pielęgnacji chorego męża i nieustannej troski o małego Antosia Sefina uległa kompletnemu wyczerpaniu. Przez szereg tygodni leżała bez ruchu, myśląc już o śmierci i przygotowując się do niej. Osłabienie było tym dokuczliwsze, że dołączyły się dolegliwości związane z nowym macierzyństwem. Nigdy nie rozczulająca się nad sobą, zachowała hart ducha i dobry humor. "Spędzamy wspaniale czas we dwoje i nie możemy się nachwalić naszej wiejskiej ciszy. Moje kochane dziewczynki, świeże jak róże i wesołe jak szczygiełki, są źródłem radości dla wszystkich. Maria Teresa, która ma niezwykłą pamięć, wyśpiewuje zasłyszane piosenki, a Julcia ma tak słodki, łagodny charakter i jest tak uprzejma, że podbija serca wszystkich". - "Trzeba mieć wesołe usposobienie Sefiny - pisze Maria Hammerstein - aby nie załamać się wśród tylu kłopotów. Przy tym trzeba podziwiać jej czynną naturę. Myślę, że głównie z sumiennego wypełniania obowiązków czerpie swą pogodę ducha".

Lato przyniosło doświadczenia innego rodzaju. Burza wojenna zawisła nad Austrią, która zagrożona z dwu stron, pomimo sukcesów we Włoszech nie mogła odwrócić katastrofy na froncie północnym. Tym razem nie ma Sefina na froncie nikogo z bliskich, ale odczuwa głęboko narodową klęskę. "Pojechaliśmy na dworzec w Melk - pisze 4 lipca - gdzie było mnóstwo ludzi. Niestety, pociąg przyniósł nam straszliwą wiadomość, że Benedek został kompletnie rozbity pod Kőniggrätz i Chlum. Straszny to był cios. Wszędzie panuje zniechęcenie i niepokój". Krew dzielnych Salisów burzy się w niej na najdrobniejszy objaw tchórzostwa. Cierpi z powodu obojętności przyjaciół i ciężkich warunków pokoju, ale poddaje się z pokorą woli Najwyższego. "Co za haniebny pokój nam zagraża! Ale trzeba i w tym uznać wolę Bożą, której należy się poddać bez szemrania". Jak późniejsze wypadki pokazały, słowa jej miały w sobie coś proroczego, gdy pisała: "Otrzymaliśmy jakby zapowiedź śmiertelnego ciosu... Jak bardzo chciałabym, żeby moje czarne myśli okazały się pomyłką!" Z frontu powracali ranni żołnierze, których trzeba było pocieszać i zaopatrzyć. Cholera, ta straszna wojenna plaga, wyciągała zachłanne ramiona aż do Loosdorfu, zabierając wiele ofiar, a między innymi prałata z Melk.

Tej niespokojnej, przygnębiającej jesieni nadchodziły znów dla Sefiny ciężkie godziny. W niedzielę 7 października 1866 roku przyszło na świat trzecie dziecko - jej pierworodny syn. "Dzięki składaliśmy Bogu za ten wielki dar" - pisze matka. Dziewiątego przyjęło dziecko chrzest święty, a błogosławieństwo matki towarzyszyło mu przez całe życie: "Boże, strzeż mego Włodzimierza na każdym kroku, aby drogie dziecko nie zboczyło nigdy z dobrej drogi!"


Maria Marzani. MATKA ŚWIĘTYCH. JÓZEFINA Z SALIS-ZIZERS LEDÓCHOWSKA 1831-1909. Nakładem Zgromadzenia SS. Urszulanek SJK via del Casaletto 1983. Przytoczony fragment pochodzi z rozdziału "Matka rodziny".

Koszalin 2007 | www.urszula.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek