Strona główna
  Życie

  Kanonizacja
  Pisma
  Relacje
  Artykuły
  Książki
  Strony WWW
  O nas
  Kontakt
     

  

Teresa Bojarska

W IMIĘ TRZECH KRZYŻY

Po szerokiej dyskusji wśród sióstr należących do rady matka Urszula decyduje się jechać do Petersburga, by rozejrzeć się w sytuacji. Nie do pomyślenia, by podróżować po carskiej Rosji, tym bardziej kręcić się po jej stolicy, w zakonnym habicie. Problem musi być przedstawiony wyższym kościelnym władzom. One zaś decydują: matka Urszula wraz z towarzyszącą jej osobą pojadą na rekonesans ubrane po świecku. Zapewne niełatwo było zakonnicy pożegnać się choćby na krótko z habitem. Razem z Aliną Zaborską zajmują miejsca w pociągu. Najpierw zatrzymują się jednak w Częstochowie, by przed obrazem Jasnogórskiej Pani zaczerpnąć sił, i ufne w Jej pomoc ruszają w świat.

Jest rok 1907. W Petersburgu ksiądz Budkiewicz, dziekan i prałat, szczególny opiekun polskiego szkolnictwa na terenach Rosji, przedstawia sprawę, która wcale nie wygląda różowo. Szkoła dla panien i funkcjonujący przy niej internat borykają się z trudnościami finansowymi. Placówka uzależniona jest od syndykatu, czyli od grupy osób świeckich skupiających się przy parafii Świętej Katarzyny. W danej chwili syndykatowi byłoby bardziej na rękę zlikwidować internat i zająć się tylko szkołą, której przełożoną jest pani Maculewicz. Drastyczną decyzję powstrzymuje jak dotąd sprzeciw administratora diecezji mohylewskiej, biskupa, któremu podlega parafia. Gdyby matka Urszula jako osoba świecka i majętna "hrabina z Galicji" zdecydowała się na własne imię wydzierżawić od syndykatu internat, pokryć długi, przejąć koszty utrzymania, sprawę można by ewentualnie wziąć pod rozwagę. Dodać jednak należy, że personel nauczycielski szkoły nie był nastawiony pozytywnie do nowej osoby. Będzie miała zapewne własne wymagania. Matka Urszula zorientowała się szybko, że jej "świecka maskarada" będzie musiała w takich warunkach trwać długo, że trzeba będzie najprawdopodobniej przebrać także i pomocnice, które należy sprowadzić z Krakowa.

Boryka się zapewne w samotności z niełatwą decyzją. Trudno będzie również przekonać współsiostry do tej szaleńczej z pozoru idei. Jak, i czy długo, łamała się z sobą, rozważając za i przeciw tej karkołomnej imprezy? Cel wydawał się niebłahy. Dziewczęta chowane w rodzinach po części już zrusyfikowanych, po części w środowiskach zobojętniałych religijnie rzeczywiście potrzebowały właściwego kierunku. Przyjdzie niedługo czas, że te właśnie dzieci staną się matkami. Jakim językiem przemówią do swoich synów i córek, jakie treści będą im przekazywać? Na kogo i komu na pociechę je wychowają?

Po powrocie do Krakowa sprawa ewentualnego objęcia szkoły polskiej w Petersburgu, a tym samym stworzenia filii krakowskiego klasztoru, omawiana jest z radą domową. Cel i perspektywy wielkie, ale ileż trudności. Jak zakonnicy, która ślubowała ubóstwo, układać się z urzędami o dzierżawę, spłacać długi? Podpisywać będzie Ledóchowska, ale w istocie wszystkie inwestycje pokryje krakowski zakonny dom. Czy nie jest to zbyt duże ryzyko? Czy się uda? Rzecz popiera jednak również ksiądz kardynał Puzyna. Wszakże gdy matka Urszula była w Rzymie, sam Ojciec Święty Pius X niepokoił się o los katolickiej placówki i rad by w niej widział przełożoną z krakowskiego klasztoru.

W tym czasie właśnie matka Urszula kończy swą przełożeńską kadencję w Krakowie. Kapituła zakonna wybiera ponownie na przełożoną matkę Stanisławę Sułkowską, a matka Urszula zostaje jej asystentką.

Ta sama kapituła wkrótce potem decyduje się na podjęcie pracy w Petersburgu. Tak powstał krakowsko - urszulański dom w stolicy carskiej Rosji, w Petersburgu. Szkoła zatrzymała jako patronkę św. Katarzynę. Niechże ta światła pani, opiekunka pisarzy, wspiera tym razem poczynania kilku rzuconych w morze obcości Polek. 31 lipca tegoż roku Julia Ledóchowska żegna swą kochaną matkę, miły Kraków, siostry, z którymi spędziła tak wiele lat, którymi kierowała.

Personel internatu i szkoły zdawał sobie sprawę, że przybyłe są zakonnicami. Niektórym nauczycielkom może się to i niezbyt podobało. Były jednak także Polkami i rozumiały sytuację. Wobec władz carskich potrafiły zachować rzecz w tajemnicy. Wkrótce kilka tamtejszych nauczycielek poprosi matkę Urszulę o przyjęcie do klasztoru.

Długo wędrują listy z Petersburga do Krakowa i długo czeka się na odpowiedź. Czy wolno przyjmować kandydatki? Zgłaszają się przecież także i miejscowe polskie dziewczęta. Jak rozwiązać sprawę nowicjatu, bo znających środowisko i stosunki nauczycielek nie sposób wysyłać do Krakowa. Jak rozwiązać sprawę ślubów? Ksiądz biskup Denisewicz z Mohylewa nie widzi innej rady jak usamodzielnić placówkę. Jedynie autonomiczny dom zakonny może otworzyć nowicjat. Listy do Krakowa, listy do Rzymu. Papież Pius X błogosławi matkę Urszulę. Przysyła jej pozwolenie na przyjmowanie nowych sióstr. Niech tymczasem składają śluby prywatnie. Kiedy zmieni się sytuacja, a zmienić się kiedyś musi, ich śluby zostaną formalnie zatwierdzone jako złożone śluby zakonne. Ojciec Święty przesyła matce Urszuli obrazek. Na jego odwrocie własnoręcznie pisze, że błogosławi wszelkim jej poczynaniom. Klasztor krakowski przyjmuje nową sytuację. Zbyt długo już trwa pocztowa droga. Niech jej pomaga Duch Święty, musi decydować sama.

Okres petersburski nie tylko kronikarce tego bogatego życia, lecz zapewne także i czytelnikom może wydawać się chwilami nieco kontrowersyjny. W Petersburgu, a potem i w Finlandii należało konsekwentnie trzymać się raz obranej, dość trudnej linii postępowania. Pełne siedem lat trwała konspiracja własnego stanu, także i stanu innych, oraz świadomość odpowiedzialności nie tylko wobec wymogów prawa kościelnego, państwowego, ale również i wobec własnego sumienia. Hrabina Julia Ledóchowska, kierowniczka polskiego internatu, inicjatorka polskiej misji w Rosji, później przełożona szkoły oraz jej filii w Finlandii, założycielka Sodalicji Mariańskiej na tamtych terenach, szermierka patriotycznej myśli - to brzmi pięknie. Istnieje jednak i druga strona medalu. Są liczne spotkania z władzami carskimi, z kuratorem, rozmówcy oczekują odpowiedzi. A odpowiedzi nie zawsze mogą być jasne. Oficjalne zaprzeczenia lub twierdzenia, że owszem, była zakonnicą. Obecnie zaś... Jej samej, matce Urszuli, spędzało to często sen z powiek. Dla spokoju sumienia wystarała się o papieską dyspensę, o oficjalne zwolnienie ze ślubów zakonnych jej oraz współpracownic. Tak więc na pytanie zadawane tuż przed pierwszą wojną światową i zaraz po jej wybuchu odpowiadała śmiało: "Nie, nie jestem zakonnicą". Formalnie było to prawdą.

Zwerbowała do pomocy w gimnazjum Świętej Katarzyny byłe wychowanki krakowskiej urszulańskiej placówki. Przyjechała Zoe Rodziewicz, Marta Gniazdowska, Lucyna Bronikowska. Z dawnego personelu pozostała energiczna i światła Helena Reutt, była przełożona Maculewicz, pełniąca zresztą de nomine swoje przełożeńskie funkcje. Nie minie jednak wiele czasu, a ona i inne złożą w tajemnicy owe prywatne zakonne śluby. Matka Urszula porwała je swoją osobowością, pomogła dostrzec powołanie do służby Bogu. Teraz już wspólnie borykały się dalej z kłopotami materialnymi i politycznymi.

Najpierw trzeba było "zacisnąć pasa", innymi słowy wprowadzić pewne ograniczenia finansowe w kierowaniu internatem, co między innymi odbiło się na jakości dotychczasowych posiłków dla uczennic. Zaczęły się skargi, zażalenia, wkrótce zjawiła się kontrola. Władzom zależało, aby znaleźć byle pozór, na którym uda się oprzeć oskarżenie i zamknąć polską placówkę. Szukano usilnie jakiegokolwiek uchybienia przepisom prawa, które na terenie Rosji carskiej zabraniało polskim instytucjom katolickim zajmować się szkoleniem i wychowaniem młodego pokolenia. A wszakże w gimnazjum, w internacie, istniała też i zakonspirowana kaplica, tak niezbędna w pracy nad pogłębieniem ducha religijnego wychowanek, którym pozwolono na co dzień obcować z Bogiem ukrytym w pobliżu, w Najświętszym Sakramencie.

"Ksiądz biskup Denisewicz, zarządzający diecezją mohylewską, poświęcił kaplicę 8 X 1907 i odprawił w niej pierwszą Mszę świętą. Odtąd kaplica stała się schronieniem Sanctissimum aż do momentu jej zamknięcia. O istnieniu Przybytku Bożego w szkole i internacie Świętej Katarzyny nie mogły być powiadomione władze państwowe" - czytamy w Życiu i działalności Julii Urszuli Ledóchowskiej.

Jak rozwiązywano te trudności w praktyce? Zwyczajnie. Wygospodarowano z pomieszczeń szkolnych niewielki pokój, w jednej ze ścian umieszczono ołtarz, zamykany na dzień dzisiejszą "meblościanką". Nic nie wskazywało na to, co się za nią kryje... A jednak polskość i katolicyzm każdego dnia czerpały siłę u stóp ołtarza. Pracę wsparła działalność koła Sodalicji Mariańskiej uczennic, a wkrótce podobnego koła skupiającego matki polskich rodzin osiadłych w Petersburgu. Pierwszym aktem wyraźnie zrywającym z rosyjską tradycją stało się wprowadzenie przez "panią hrabinę" stosowanych na zachodzie Europy szkolnych mundurków dla uczennic. W szkołach Rosji carskiej dziewczęta nosiły, zależnie od klas, kolorowe sukienki, ozdabiane białymi fartuszkami. Obecnie panny przebrały się w jednakowe granatowe spódnice i bluzki z marynarskimi kołnierzami. Odtąd ów strój symbolizował poniekąd ich przynależność narodową. Równolegle do tej zmiany podniesiono także i poziom naukowy szkoły, co przyciągało do Świętej Katarzyny najzdolniejszą młodzież. Matka Urszula nie darmo praktykowała we francuskich gimnazjach. Przeczytała na temat metodyki nauczania i wychowania niejedno, interesowały ją nie tylko problemy pedagogiczne, ale i program. Teraz specjalną troską objęła sprawę higieny, ćwiczeń fizycznych, doceniając konieczność ruchu na świeżym powietrzu, nieodzowną zwłaszcza dla młodych organizmów. Upłynął rok. Już miała w Petersburgu sporą grupę przyjaciół, łączyły ją serdeczne związki z kolonią polskiej inteligencji. W murach szkoły powstał, na wzór krakowskiego, internat dla studentek. Sprawę akademiczek i zapewnienia im właściwej atmosfery życia matka Urszula od początku swej pracy wychowawczej stawia na jednym z pierwszych miejsc. Nie zaniecha jej aż do śmierci, przekaże współsiostrom jako niepisany testament. Tak więc organizuje się zebrania dyskusyjne, omawia na nich referaty. Powoli, systematycznie rośnie w siłę polska placówka rzucona na szerokie rosyjskie wody.

W lipcu 1908 roku przybywa już na stałe do współpracy postulantka Alina Zaborska, która 15 sierpnia przy zamkniętych drzwiach kaplicy, bez świadków prawie, zostaje przyjęta do nowicjatu. Jest to pierwsza nowicjuszka, która nie otrzymuje z rąk zwierzchniczki i mistrzyni ani habitu, ani welonu. Jedynie parę słów musi starczyć, aby ją utwierdzić w przekonaniu, że w istocie rozpoczęła życie zakonne. Niezadługo dołączy do niej niedawna przełożona pensji, pani Maculewicz, oraz jedna z najmłodszych nauczycielek szkoły, Jadwiga Monkiewicz, a także znana jeszcze z Krakowa wychowanka, Zoe Rodziewiczówna, jedna z inicjatorek petersburskiej eskapady. Tak powstaje tu pierwszy polski klasztor. Pokoje "pań" zamknięte, niedostępne dla uczennic. Nie wolno wchodzić? Jakże musi to podniecać ciekawość wścibskich dzieci, jakże często ta ciekawość właśnie i naiwne rozmowy przysparzać muszą kłopotów. Coraz częstsze stają się wizytacje, inspekcje oświatowych władz. Matka Ledóchowska nie tylko potrafi się z tym uporać, ale podejmuje nowe inicjatywy. Przydałoby się wysłać dzieci, a także ich opiekunki na wieś, na powietrze. Mury miasta są wilgotne, tutejszy klimat sprzyja chorobom płuc. Jeżeli gdzieś na ustroniu znajdzie się odpowiedni dom, w obcowaniu z przyrodą, w odosobnieniu o ileż łatwiej będzie skupić się tak do nauki, jak i podczas rekolekcji. Dla wychowanek, zwłaszcza tych słabszych, haust świeżego powietrza może okazać się dobroczynny, czasami nawet zbawienny. Wkrótce zostaje kupiony dom w Finlandii. Prócz domu także 30 hektarów ziemi i lasu, w głuszy, nad samym morzem, opodal fińskiej osady rybackiej Sortavala. Prawie niezauważalnie powstała więc druga placówka polska na obczyźnie. Nazywano ją Merentahti - Gwiazda Morza. Od maja 1909 przystąpiono do przeprowadzki na wakacje, jesienią otworzono filię gimnazjum czynną przez cały rok. Słabsze uczennice będą mogły tu pobierać naukę, leżakować, jeździć na nartach i powoli wracać do zdrowia, nie tracąc czasu na kurację.

Pozornie wszystko brzmi jak sielanka, ale... Zimą dojeżdża się do Merentahti saniami, 35 wiorst po śniegu i lodzie. Tyle bowiem dzieli ów dom od najbliższej stacji. Należy dowieźć na miejsce większość żywnościowego i innego zaopatrzenia. Książki dla nauczycielek i wszystkie pomoce naukowe.

W początkach 1911 roku z rozporządzenia Ministerstwa Spraw Wewnętrznych zostają przeprowadzone rewizje u przedstawicieli Kościoła katolickiego, oskarżanych o działalność antypaństwową. Ksiądz Wierzbicki, który przyznał się otwarcie, że jest jezuitą, zostaje wydalony z granic Rosji. Spotkania z władzami nie unikają zarówno biskup Denisewicz, ksiądz dziekan Budkiewicz, jak i arcybiskup Kulczyński.

Zakonnica w świeckiej sukni musi teraz szczególnie dbać o to, by ani strój, ani fryzura nie nasuwały podejrzeń. Matka Ledóchowska nie czeka na wezwanie, ale wychodzi niebezpieczeństwu naprzeciw - pierwsza, z własnej woli, prosi o audiencję w gabinecie wizytatora, kuratora, hrabiego Puszkina.

"- Widzę w pani niebezpieczeństwo dla Rosji - atakuje dostojnik.
- Biedna Rosja, taka słaba, że ja przedstawiam dla niej niebezpieczeństwo".

Na wszelki wypadek jednak zaraz po tej wizycie dwie siostry, które przyjechały do Petersburga już po złożeniu ślubów, Matka odsyła do Krakowa. Ich wygląd i sposób bycia mogły się wydać panom zza biurka podejrzane.

W miejscowej prasie z dnia na dzień zaostrza się oficjalna nagonka na Polaków, na przedstawicieli Kościoła rzymsko-katolickiego. Ludzie ci jakoby szerzą szkodliwe wpływy. Pośród atakowanych imiennie jest i hrabina Ledóchowska - rodzona siostra jezuity, który zajmuje wysokie stanowisko w hierarchii zakonnej, i bliska krewna kardynała, szermierza polskości w Poznaniu, więźnia bismarckowskiego reżimu.

"W sali i na korytarzach w zwartych szeregach posuwają się wychowanki gimnazjum. Rozwinięte narodowe sztandary, rozbrzmiewają dźwięki polskiego hymnu i innych bojowych pieśni. A oto już inny obraz: dźwięki krakowiaka, tupot nóg w dziarskim mazurze, tłum strojnych dam, panien polskich i panów" - czytamy w "Nowoje Wremia" z tamtych lat. Inny numer tego pisma zamieszcza sugestię, że hrabina Ledóchowska przybyła do Petersburga jako wysłanka tajnej austriackiej służby i poselstwo Austro-Węgier popiera niedwuznacznie wszelkie jej poczynania.

W taki sposób matka Urszula dostaje się nagle między nożyce politycznych niesnasek dwóch mocarstw. Tym samym jednakże zagrożone staje się i dobre imię hrabiego Puszkina - kuratora. Atakując w ten sposób przełożoną polskiej pensji, podważa się równocześnie zaufanie do osób pozwalających jej na tak wiele. Czyżby carscy urzędnicy świadomie szli jej na rękę? Dla tej właśnie przyczyny w interesie samego kuratora leży zażegnanie prasowej wrzawy. Inspektorat szkolny zarządza ponowną wizytację tak w gmachu Świętej Katarzyny, jak i w Merentahti. Zaleca się natychmiastowe przesłanie do wglądu wszelkich podręczników pisanych po polsku, w celu dokładnego sprawdzenia ich przez cenzurę. Czy nie znajdzie się tam przypadkiem tekstów lub nawet nut patriotycznych, wywrotowych pieśni. Zarządzenie zostaje wysłane na piśmie. Potem nakazuje się bezzwłoczne zamknięcie kaplicy domowej, mimo że oficjalnie nikt o jej istnieniu nie wie. Grozi się nawet likwidacją polskiego gimnazjum. Nikt nie ukrywa, że Ledóchowska należy do osób najbardziej podejrzanych, przypisuje się jej "niegodziwości", najcięższym oskarżeniem zaś jest szpiegostwo, nie tylko na rzecz cesarstwa Austro-Węgier, ale także na rzecz Watykanu. Najwygodniej byłoby, gdyby z własnej woli zrezygnowała z pobytu w Imperium i opuściła jego granice.

Ona jednakże ani myśli iść władzom na rękę. "Podniosłam do góry nos", pisze, wspominając wizytę, tym razem u premiera Stołypina.

"- W Petersburgu nie zostanę, ale czy mogę przebywać w Finlandii, gdzie mam willę?"
W tamtym okresie obowiązuje jeszcze, nawet i urzędników carskich, uprzejmość wobec wielkich dam. Premier Stołypin stara się być bardzo elegancki:
"- Jeśli pani da mi słowo honoru, że nie będzie tam zakonu, pozwalam na pozostanie w Finlandii. Nie życzę sobie klasztoru ani tam, ani tutaj.
- Obiecuję. Nie będzie".


Teresa Bojarska. W IMIĘ TRZECH KRZYŻY. OPOWIEŚĆ O JULII URSZULI LEDÓCHOWSKIEJ I JEJ ZGROMADZENIU. Instytut Wydawniczy PAX 1981. Przytoczone fragmenty pochodzą z rozdziału "Ojczyzna."

Koszalin 2007 | www.urszula.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek