Strona główna
  Życie

  Kanonizacja
  Pisma
  Relacje
  Artykuły
  Książki
  Strony WWW
  O nas
  Kontakt
     

  

Matka Urszula Ledóchowska

HISTORIA KONGREGACJI


Wieczorem 17 kwietnia 1920, w dzień mych pięćdziesiątych piątych urodzin, wyjechałam z Aalborga. Aż do Berlina jechały ze mną: Janka Dziekońska i dwie siostry, które jako pierwsze wysłałam do Pniew.

W Berlinie dowiedziałam się, że na dziesięć dni komunikacja z Polską zostaje przerwana, więc trzeba było obmyślić, co z Janka i z siostrami zrobić. Wyratowała mnie matka przełożona urszulanek berlińskich, która zawsze z taką dobrocią mnie przyjmowała. Zabrała je na ten czas do siebie. Mogłam więc spokojnie jechać dalej.

Zdaje się, że 21 kwietnia wyjechałam do Monachium. Tam musiałam w hotelu przesiedzieć dwa dni w oczekiwaniu na statek do Lindau, bo nie codziennie chodził. Po dwóch dniach udałam się do Lindau, dalej statkiem do szwajcarskiej stacji celnej, gdzie poddano rewizji pakunki, i do Zurychu. Tam znowu trzeba było czekać. Wysłałam telegram do mojej siostry, że jestem w drodze do niej. Wieczorem znalazłam się w Mediolanie. Tu znowu cały dzień czekanie. Skorzystałam, że była niedziela, i wymodliłam się w duomo rzetelnie przez cały dzień. Wieczorem ruszyłam dalej w drogę - via Genua - do Rzymu. Wreszcie 26 kwietnia rano byłam u celu. Podróż w warunkach powojennych była strasznie męcząca, ale szczęśliwie ją odbyłam.

Na stacji nikt na mnie nie czekał, najęłam więc tragarza i powędrowałam na via dell'Olmata 62. Tam trafiłam na zakończenie nabożeństwa, bo właśnie tego dnia przypadała uroczystość Matki Boskiej Dobrej Rady - święto Sodalicji. Maria Teresa wychodząc z kaplicy natknęła się na mnie. Niespodzianka - telegramu nie dostała! Tyle już lat nie widziałyśmy się, więc radość ze spotkania ogromna. Tak się przecież kochałyśmy! Ona coraz chudsza, biedactwo, i coraz bardziej chora, jednak moc ducha dodawała sił.

Naturalnie wnet i do ojca Włodzia poszłam. Dobry jak zawsze dla mnie! A potem trzeba było zabrać się do pracy, do uregulowania naszych spraw zakonnych. Przywiozłam listy polecające: jeden od biskupa Bittera ze Sztokholmu, bardzo serdeczny, drugi od biskupa Eucha - w zamkniętej kopercie i zdaje się wcale nie "en ma faveur". Biskup źle był do mnie usposobiony. Chciał, bym polskie dzieci na Duńczyków przerobiła, żeby w przyszłości szerzyły katolicyzm w Danii. A ja tego nie chciałam. Dlatego też nie zgodził się na moją prośbę, bym po osiedleniu się w Pniewach mogła mieć nadal dom z nowicjatem w Aalborgu. Musiał chyba coś nieprzychylnego o mnie napisać. Był to wielki, święty biskup, ale chciał, żebyśmy pracowały dla Danii, i nie mógł zrozumieć, że mnie bardzo zależało, aby właśnie w tej chwili dla Polski pracować. Wiem, że zakonnica powinna być internacjonalistką, gotową wszędzie pracować, dla każdego kraju się poświęcać, lecz w tych okolicznościach, w jakich nasze Zgromadzenie się znalazło, jedyną nadzieją zapewniającą mu rozwój - o czym mnie zapewniał i poczciwy ojciec Benelius z Towarzystwa Jezusowego - to praca w Polsce. Do tego celu dążyłam, czego ksiądz biskup nie rozumiał, niekontent z tego, że dzieci polskie chcę zabrać do ojczyzny.

Listy oddałam w Świętej Kongregacji. Tam ogromny ruch. W maju miało się odbyć wiele kanonizacji i beatyfikacji. Prawie co niedzielę były przewidziane jakieś uroczystości. Pierwsza - błogosławionej Małgorzaty Marii Alacoque, później świętej Joanny d'Arc. Chyba z pół Francji na te uroczystości wyruszyło, biskupów moc, trudno więc było cokolwiek w tym czasie załatwić, do kogokolwiek się dostać.

A sprawa nasza wymagała wielkiej wnikliwości. Wszystkie dokumenty nas dotyczące przechowywane były w Rzymie u Marii Teresy: i dekret erekcyjny domu w Petersburgu wydany przez Świętą Kongregację, i pozwolenie Piusa X na śluby prywatne. Ale czy nam teraz władze kościelne zechcą te śluby policzyć za zakonne? Byłam u ojca Vidala, opracowywałam nasze Konstytucje, dostosowując je do nowych potrzeb, byłam u kardynała prefekta, u sekretarza. Czekałam wszędzie bez końca. Czułam jednak, że sprawa nie rusza z miejsca. Na moje szczęście, miałam idealnego spowiednika w osobie ojca Alojzego Maselli, jezuity, który mnie podtrzymywał na duchu i pocieszał w ciężkich chwilach, i znalazłam Opiekunkę, Pocieszycielkę, życie, słodycz i nadzieję moją - Matkę Boską della Strada.

W czasie tych długich, prawie ośmiotygodniowych oczekiwań żyłam w niepewności, co z nami będzie. Czy nie orzekną, że śluby sióstr (bo prawie wszystkie miały śluby prywatne) nie są ślubami zakonnymi, choć ja twierdziłam, że są, opierając się na pozwoleniu Piusa X. Czy nie każą rozpocząć nowicjatu na nowo? A wtedy kto zostanie do pracy? Czy siostry nie powiedzą, że je wprowadziłam w błąd?

W tym ciężkim strapieniu modliłam się co rano u Matki Boskiej. Parę Mszy świętych tam wysłuchawszy, Jej powierzyłam swoje troski, swoje obawy, Ją o pomoc błagałam. I nie zostałam opuszczona przez tę Matkę najlepszą!

[...]

I tak czas mijał, sprawa nie posuwała się ani na krok, nikt mi ręki nie podał. Zaniosłam przerobione Konstytucje do Świętej Kongregacji, ale zupełnie nie mogłam wywnioskować, jak sprawa się potoczy. Odniosłam wrażenie, że rozmawiające ze mną osoby też nie bardzo wiedzą, jak się do naszych zawikłanych stosunków zabrać. Coraz ciężej mi było i smutniej, coraz dłużej u Matki Boskiej della Strada przesiadywałam.

[...]

31maja, w dzień świętej Anieli, miałam audiencję prywatną u Ojca świętego Benedykta XV. Miałam przygotowane dwie prośby. Jedną - o błogosławieństwo dla naszej rozpoczynającej się w Polsce pracy, drugą - o odpust dla naszych sióstr i dzieci za każdorazowe odmówienie aktu strzelistego: "Święta Dziewico, cudowna nasza Gwiazdo Morza, jasnymi swymi promieniami podnoś serca nasze i dusze nasze ku Boskiemu słońcu naszemu, Najsłodszemu Sercu Jezusowemu".

Pocałowałam w rękę Ojca świętego. Kazał mi usiąść. Serce mi biło. Miał wygląd poważny, raczej surowy. W krótkich słowach streściłam cel mego przybycia do Rzymu po długich wędrówkach, po prześladowaniu i wygnaniu. Ojciec święty wysłuchał mnie, a potem rzekł:

- Et maintenant vous ferez bien de rentrez dans votre couvent [A teraz matka postąpi dobrze, jeśli wróci do swego klasztoru]

Serce mi zadrżało... Dokąd? Czy mam rzucić siostry moje na pastwę losu i wracać do Krakowa? Więc nieśmiało się odezwałam:

- Mais, Tres Saint Pere, ou? Je suis dans mon couvent [Ależ Wasza Świątobliwość, dokąd? Jestem w swoim klasztorze].

A Ojciec święty ciągnął dalej:

- Car une religieuse qui court ainsi le monde ne fait pas bien [Bo zakonnica, która tak biega po świecie, nie czyni dobrze].

Chciało mi się płakać. Pomyślałam: jedni za poniesione prześladowania i wygnanie przyjmowani są owacjami, czego ja ani nie wymagam, ani nie pragnę, ale z naganą od Ojca świętego też pogodzić się nie mogę, bo zbyt bolesna. Więc rzekłam:

- Je suis prete a suivre en tout la volonté de Votre Sainteté, main-tenant je fais tout comme mon frere me le dit [Gotowa jestem robić wszystko zgodnie z wolą Waszej Świątobliwości, ale tymczasem czynię to, co mi każe mój brat].

Twarz Ojca świętego nieco pojaśniała:

- Si vous etes dans les mains de votre frere, alors vous ne pourriez etre entre de meilleures mains [Jeśli matka jest pod opieką brata, to nie mogła się dostać w lepsze ręce].

- Donc, Votre Sainteté, je puis m'en tenir a ce que mon frere me dit? [A więc, proszę Waszej Świątobliwości, czy mogę trzymać się tego, co mi doradza brat?].

Po raz drugi i jeszcze po raz trzeci powtórzył Ojciec święty:

- Si vous etes entre les mains de votre frere, vous ne pourriez etre entre de meilleures mains [Jeśli matka jest pod opieką brata, to nie mogła się dostać w lepsze ręce].

Odetchnęłam swobodniej, bo wiedziałam, że ojciec Włodzio jest za utworzeniem naszej Kongregacji, że nie pozwoli mi opuścić moich sióstr.

Nieśmiało podałam Ojcu świętemu moje dwie prośby. Wypisał bardzo ładne błogosławieństwo dla nowo rozpoczynającej się pracy naszej, dał na piśmie 300 dni odpustu za każdorazowe odmówienie aktu strzelistego. Uklękłam, pocałowałam w nogę, pobłogosławił. Wyczułam jednak wyraźny chłód... Ojciec święty do mnie źle usposobiony - dlaczego? Chi lo sa! [Któż to wie].

[...]

Nowenna przed świętem Serca Jezusowego w kościele Del Gesu ślicznie była odprawiana. Modliłam się, ile mogłam, a Serce Jezusowe przygotowało pociechę. Uwzględniono moją prośbę według rad ojca Włodzia wniesioną do Świętej Kongregacji. Pniewy uznano za autonomiczny dom urszulański z nowicjatem; nasze śluby, to jest śluby sióstr, które prywatnie je złożyły, uznano za zakonne; pozwolono przystosować dotychczasowe Konstytucje domu krakowskiego do potrzeb nowej Kongregacji. Przyszłość zakonna mojej gromadki zapewniona. Ciężar spadł mi z serca!

Takie szczęśliwe rozwiązanie naszych spraw zakonnych zawdzięczamy ojcu Włodziowi i dlatego wieczna mu się należy od naszej Kongregacji wdzięczność. Co dzień też odtąd modlimy się za Ojca Generała - niech Bóg mu wynagrodzi! Wyratował Zgromadzenie od zagłady. Miałam wprawdzie wszelkie pozwolenia od Piusa X, ale on już dawno zmarł, a Święta Kongregacja nie znała nas zupełnie. Wszak niepodobna było w chwilach prześladowań, kiedy sytuacja wymagała natychmiastowych działań, każdorazowo do Rzymu się zwracać. Żeby nie ojciec Włodzio, prawdopodobnie nie uznano by nas za zgromadzenie zakonne, ale świadectwo ojca Włodzia, który o wszystkim był dobrze poinformowany, zapewniło nam pomyślne załatwienie sprawy.

[...]

15 czerwca (...) o jedenastej wieczorem opuściłam Wieczne Miasto, w którym dużo przecierpiałam. Wdzięczna jednak byłam i za cierpienie, i za pociechę, którą Pan Bóg później zesłał.

Wracałam, by dobrą nowinę zanieść swej gromadce. Już teraz szedł pociąg trasą Rzym - Berlin, więc podróż była mniej uciążliwa, nie tak długa jak w pierwszą stronę. W Berlinie tylko na króciutko się zatrzymałam i w poniedziałek, 21 czerwca, wyjechałam do Polski...


Matka Urszula Ledóchowska. HISTORIA KONGREGACJI Sióstr Urszulanek Najświętszego Serca Jezusa Konającego. Pallottinum 1987. Fragment rozdziału "W Aalborgu (1918-1920)". W cytowanym fragmencie pominięto przypisy.

Koszalin 2007 | www.urszula.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek