Strona główna
  Życie

  Kanonizacja
  Pisma
  Relacje
  Artykuły
  Książki
  Strony WWW
  O nas
  Kontakt
     

  

Barbara Gruszka - Zych
ŚWIĘTA UŚMIECHNIĘTA

Święta Matka Urszula Ledóchowska, założycielka Zgromadzenia Sióstr Urszulanek Serca Jezusa Konającego, zwanych szarymi, uśmiecha się z niewyraźnej kserokopii zdjęcia, którą oglądam w domu sióstr albertynek w Opalenicy, 20 km od Pniew. Jutro, 1 czerwca, odbędą się uroczystości dziękczynne za jej wyniesienie na ołtarze.

Święta uśmiechnięta...
Matka Urszula Ledóchowska przed domem w Pniewach, rok 1925
- Proszę popatrzeć na te oczy, tyle razy odbijane, a jaki mają wyraz - zwraca uwagę s. Paulina. Sama katechizowała 40 lat. Pracowała z urszulankami szarymi. Wspomina, że były sobie bliskie. - Matka Urszula zajmowała się młodzieżą ubogą, to trochę podobne do tego, co robił Brat Albert.

Przełożona s. Maria pokazuje prace swoich uczniów z liceum ogólnokształcącego Opalenicy. Zachęciła ich do wzięcia udziału w konkursie o Świętej. W swoim Testamencie "stara, kochająca Matuchna M. Urszula Ledóchowska od Jezusa Ukrzyżowanego" (tak się pod nim podpisała) poświęciła rozdział miłości i szacunkowi, jakimi urszulanki szare mają darzyć inne zgromadzenia zakonne. Widać, że dobrze wypełniają ten testament, skoro są tak obecne u albertynek.

* * *

Pniewy. Miasteczko zamieszkuje 7,5 tys. mieszkańców. Położone na trasie z Moskwy przez Warszawę, Poznań, Świecko do Berlina. Zahacza o Puszczę Nadnotecką. Tu w 1920 r. przeniosła się petersburska wspólnota urszulanek, tzw. czarnych, prowadzona przez m. Urszulę Ledóchowską. Wkrótce Matka Urszula uzyskała pozwolenie na przekształcenie się sióstr w Zgromadzenie Urszulanek tzw. szarych. Pracowała tu dwadzieścia lat. Głównie z dziećmi i młodzieżą. Do dziś w mieście działa prowadzone przez urszulanki przedszkole, technikum gastronomiczno-hotelarskie (założone przez Matkę Urszulę, wznowiło naukę w 1990 r. po 30-letniej przerwie), świetlica środowiskowa na terenie klasztoru, chór "Promyki Słoneczne", dom pielgrzyma. W 1937 r. nadano jej tytuł honorowej obywatelki Pniew. W 1983 r. została w Poznaniu beatyfikowana. Sześć lat później do macierzystego domu zakonnego przywieziono z Rzymu nienaruszone doczesne szczątki Błogosławionej. 18 maja br. Jan Paweł II na Placu św. Piotra dokonał aktu jej kanonizacji.

Dziś w Pniewach odbywa się święto dziękczynienia za to wydarzenie. Ma tu zjechać cała Wielkopolska. Delegacje z kraju i zagranicy. Rynek podzielony na sektory. Na jednej z jego ścian ołtarz, z którego patrzy olbrzymia twarz Matki Urszuli. Fotografie kobiety w szarym habicie w prawie każdym oknie. Agnieszka Cieślik i Marta Siedlewska - harcerki z tutejszej drużyny im. Bolesława Chrobrego są wzruszone. Przed rozpoczęciem uroczystości wyruszyły rozdawać pniewski magazyn informacyjny i materiały do Mszy Świętej.

- Jedna starsza pani o mało się nie popłakała, dziękując nam za folder z Matką Ledóchowską. Powiedziała, że przed wojną znała ją osobiście, a teraz do niej się modli.

W domu macierzystym przy ul. U. Ledóchowskiej mieszkają siostry Boguchwała, Janusza, Stanisława, Alojza, które pamiętają dawną przełożoną.

- Zauważała każdego, zawsze miała dla nas czas - powtarza się we wszystkich wspomnieniach. Magda Kacprzak i Joasia Hanuszkiewicz - harcerki z III gimnazjalnej są zdziwione, że pielgrzymi odbierając od nich informator dziękują "Bóg zapłać".

- Mamy szare mundurki, może biorą nas za siostry urszulanki?

Przy wyjściu z parkingu 16-letnia Elżbieta Machowska sprzedaje talerze z wizerunkiem Świętej:

- Moja mama ma firmę, od zeszłej środy je robiliśmy. - Nie ukrywa, że chcą dziś pohandlować. Lubi siostry urszulanki, chodziła do ich przedszkola. - Bardzo się z nimi zżyłam, zwłaszcza z s. Urszulą, ale nie tą świętą - śmieje się. O Matce Ledóchowskiej niewiele umie powiedzieć. Tak samo niewiele o hrabiance urodzonej w austriackim Loosdorf wiedzą Stefania i Florian Twardowscy z Szamotuł. Przyjechali, bo stąd pochodzą. Stefania uczyła się w szkole gastronomicznej urszulanek.

- W każdej klasie wisiał jej obraz, napatrzyłam się na nią - mówi. Rynek powoli się zapełnia. Ministranci w rozwianych śnieżnych komżach przedstawiają się poważnie: Bartek Piechota - 11 lat, Daniel Cyraniak - 10 lat. Dołączają do nich Kacper, Filip, Daniel.

- Też chcemy coś powiedzieć - przekrzykują się. - Lubimy Matkę Ledóchowską!

- Dlaczego?

- Bo kochała dzieci i mieszkała w Pniewach. Dużo o niej nie wiemy - dodają ciszej. - Ale pani napisze, że jesteśmy dumni.

Magda i Joasia z III gimnazjalnej poznały m. Urszulę Ledóchowską poprzez szkolny quiz.

- Jestem harcerką, staram się pomagać innym jak ona - mówi Magda. - Uważam ją za idolkę, obok solisty zespołu heavymetalowego "Him". Tylko niech mnie ktoś nie weźmie za jakąś świętą - tłumaczy nagle zaczerwieniona Joasia.

* * *

W kaplicy sanktuarium, 10 minut drogi od rynku, tłok. Ale cicho, uroczyście. S. Anna, urszulanka, opowiada, że przez dziewięć ostatnich czwartków odmawiano tu nowennę w intencji kanonizacji. Z chóru widziała, jak wszyscy chcieli znaleźć się najbliżej sarkofagu. Atmosfera przypominała tę na Jasnej Górze. W przylegającym do świątyni domu macierzystym mieszka prawie 120 sióstr.

- Nieustannie modlimy się, bierzemy na siebie troskę o wymiar duchowy uroczystości - mówi matka przełożona Maria Zapolska, od 37 lat w zakonie. Dziś troszczą się też o żołądki przybyłych. Przygotowują poczęstunek dla kilku tysięcy pątników. Ale tej krzątaniny, która musi trwać w domu zakonnym, nie widać w kaplicy. Rozmodleni pielgrzymi, kiedy przychodzi ich kolej, klękają pod sarkofagiem z białego piaskowca. Jego brzeg zdobi napis "Oto ja służebnica Pańska". Wykorzystując chwilę bliskości, przykładają do piaskowej ściany przyniesione obrazki Matki Urszuli, zdjęcia bliskich. Niektórzy całują pośpiesznie pomnik, dotykają go dłońmi. Jak podczas intymnej rozmowy. Z góry z fotografii uśmiecha się św. Matka Urszula. Jak napisał w książce o niej biskup poznański Marek Jędraszewski, dotąd nie udało się namalować obrazu wyrażającego urok jej uśmiechu. Modlę się o poznanie ludzi, którym jest szczególnie bliska.

* * *

Za drzwiami sanktuarium poznaję Helenę Januszkiewicz z Gorzowa Wielkopolskiego. Razem z podpierającą się kulami Ireną Rausz i ubraną w białą sukienkę wnuczką idą na Mszę Święta.

- To miejsce jest nam bliskie, siostry nas tu znają - wyjaśnia pani Helena. Nowo kanonizowaną poznała przez córkę Edytę, która 17 lat temu wstąpiła do urszulanek. Pracuje jako katechetka.

- Jest ciocią chrzestną mojej wnuczki, Joanny Marii Urszuli Wojtaszak - przedstawia idącą obok dziewczynkę. - Mówimy do niej Joasia, ale te dwa imiona są równie ważne. Edyta wstąpiła do zakonu po studiach rolniczych. Pierwszy raz przyjechała tu w klasie maturalnej, potem podczas studiów. Zauroczyło ją to miejsce, duch Matuchny ją pociągnął - mówi pani Helena. - Bo Matuchna miłowała Jezusa jak nikt. Hrabianka, a przywdziała szary habit. Pracowała z dziećmi i młodzieżą, ale umiała też wygłaszać patriotyczne przemówienia. Potrafiła w ciągu kilku miesięcy nauczyć się szwedzkiego. Intelektualistka. A w Pniewach wycierała dzieciom buzie.

Helena opowiada o cudach, jakie zdarzyły się za przyczyną Świętej. O s. Danucie, której cofnęły się przewlekłe krwotoki. O Janie Kołodziejskim, który czekał w szpitalu na amputację ręki, po jej uszkodzeniu przez piłę tarczową. Kiedy zaczął modlić się do Matki Urszuli, powróciła mu władza w przedramieniu.

- Zresztą nam też pomogła, Joasia 6 lat temu miała ciężki wypadek - pani Helena przechodzi ze mną na drugą stronę ulicy i ścisza głos, żeby wnuczka nie słyszała. - Nie chcemy przy niej mówić, żeby sobie nie przypominała - tłumaczy. - A cudu nie możemy przypisać tylko Matuchnie Ledóchowskiej, bo modliliśmy się też do Matki Bożej, zamawialiśmy Msze, leżeliśmy krzyżem.
Teraz wyjaśnia mi się sens kolejnych imion dziewczynki. Kiedy czteroipółletnia Joasia kąpała się w wannie, jej braciszek Tymoteusz wrzucił do wody grzejnik. Wystarczyła chwila. Dziewczynka porażona prądem, kołysała się w wodzie sztywna i sina. 6 tygodni przebywała na intensywnej terapii.

- Diagnoza lekarzy brzmiała jak wyrok. "Dziura w mózgu". I że do końca życia będzie leżeć bez ruchu z otwartą buzią, jak roślina - Helena z trudem zachowuje spokój.

Zaczęła się standardowa rehabilitacja. Nikt nie dawał małej szans. Za to najbliżsi zaczęli się intensywnie modlić o jej wyzdrowienie. Często odmawiali modlitwę Matki Urszuli do Serca Jezusowego. Kiedyś, gdy ją kończyli, Joasia nagle się uśmiechnęła. Stopniowo zaczęła ruszać rękami, nogami, reagować na otoczenie. Tylko na żądanie matki, z zawodu lekarza, przyjęli ją do Centrum Zdrowia Dziecka. Dziwili się postępom wbrew diagnozie. To był cud.

Przyglądam się delikatnie uśmiechniętej uczennicy czwartej klasy podstawówki. Zapewnia mnie, że codziennie z rodzicami i bratem odmawiają wieczorem modlitwę Matki Urszuli. Na dowód, że ją zna, mówi głośno na pniewskim rynku: "O Jezu, liczę na Ciebie, ufam Ci, oddaję Ci się zupełnie, jestem pełna Ciebie. O Serce pełne miłości, całą ufność pokładam w Tobie, gdyż sama z siebie jestem zdolna do wszystkiego złego. Ale spodziewam się wszystkiego po Twojej dobroci...". Joasia modli się płynnie, a na koniec dodaje, że Matka Urszula jest ładna.

- Co ci się w niej podoba? - pytam.

- Serce po prostu - uśmiecha się.

* * *

Rozpoczyna się liturgia. Koncelebrują ją metropolita poznański abp Stanisław Gądecki, szef komitetu organizacyjnego - bp Marek Jędraszewski, pochodzący z tych ziem kard. Zenon Grocholewski z Watykanu, abp Damian Zimoń z Katowic. Uczestniczą rektorzy wyższych uczelni Poznania, władze samorządowe, państwowe, wierni. Rynek zamienia się w przepełnioną świątynię. Może sześć, siedem tysięcy zgromadzonych.

- Święci są nie tylko do podziwiania, to postacie żywe w Kościele - mówi bp Helsinek Józef Wróbel.

Jakaś dziewczyna daje mi kawałek dykty do siedzenia na zimnym murku. Uśmiecha się. To Jadwiga Urycka z Kostrzyna Wielkopolskiego. Przyjechała, bo spodobał jej się cytat z Testamentu Matki Ledóchowskiej: "Słoneczko na niebie, dusza słoneczna na ziemi - ile szczęścia dają światu, ile błogosławieństwa przynoszą ludziom". Jadzia też lubi być stale uśmiechnięta.

- Myślałam, żeby postąpić zgodnie z wolą Bożą i może iść do zakonu, ale za dużo się uśmiecham, także do kolegów.

Z powodu tego uśmiechu ma wszędzie dużo znajomych. A w sobie - pogodę ducha. Żaden zakon jej całkiem nie odpowiada z powodu habitów. Są ciemne, smutnawe, a ona chciałaby chodzić w kolorach tęczy. Dlatego na razie studiuje prawo i śpiewa. Dopiero po spotkaniu z Jadzią dowiedziałam się, że papież Pius X żartował, że Matka Urszula może nosić i różowy habit, byleby dalej zajmowała się tym, czym dotąd. Jadzia przeczytała w książkach Musierowicz o "eksperymentalnym sygnale dobra" - grupie młodzieży, która na ulicach uśmiecha się do przechodniów. Sama ich naśladuje, bo według niej najbardziej zwracają uwagę ci, którzy są normalni, pogodni, nie chcą szokować. Dziś była przy sarkofagu s. Urszuli.

- To wszechstronnie uzdolniona kobieta - grała na pianinie, malowała, ładnie pisała, a wybrała życie zakonne - wylicza. - "Każdy święty chodzi uśmiechnięty" - śpiewa "Arka Noego". Ale to szczególnie uśmiechnięta święta. Widać, że była szczęśliwa.

* * *

Siostra Anna Renkiewicz dziś obsługuje biuro prasowe w budynku przy ul. Świętego Ducha. Do Pniew przyjechała podczas studiów nauczania początkowego w Toruniu. Furtę otworzyła jej z uśmiechem s. Ewa. Anna poczuła, że to uśmiech autentyczny, radość ze spotkania. Potem w rozmównicy długo patrzyła na zdjęcie matki założycielki. W jej uśmiechu zobaczyła dalszy ciąg tego ciepła, które promieniowało z twarzy s. Ewy.

- Pomyślałam, tu może być mój dom - wspomina. Po studiach i dwóch latach pracy w szkole wstąpiła do urszulanek. - Urzekła mnie ich prostota, zwyczajność - mówi. - Zawsze przy wyborze ważny jest habit. Nasz przypomina strój, jaki nosiły służące w Skandynawii. Matka Urszula wybrała habit, który pozwalał łatwiej wniknąć w środowisko, w którym się pracuje. Skromna sukienka na karczku, kołnierzyk, guziki, mały czepek na wsuweczki. "Nie ładnie i wygodnie, ale skromnie i czysto" - pisała w Testamencie.

Siostra Anna 10 lat pracowała w domu dziecka w Otorowie, założonym w latach 20. przez Towarzystwo Ziemianek Wielkopolskich. Siostry zajmowały się w nim dziećmi polskich emigrantów z Danii. Dziś mieszka tam 65 podopiecznych. Od pierwszego roku życia, aż do skończenia nauki.

- Dla dzieci byłam tam kimś pośrednim między nauczycielką a matką - tłumaczy siostra. Wychowywała je od podstaw. Uczyła mycia, sprzątania, gotowania. Najbardziej zżyła się z Agnieszką i Patrycją, dziś gimnazjalistkami. Od trzech lat zajmuje się młodzieżą zakonną - junioratem w domu macierzystym. Pełni rolę starszej siostry, wprowadzającej w życie zakonne.

Od sześciu lat z inicjatywy urszulanek w Pniewach odbywa się Forum Młodzieży Urszulańskiej. Uczestniczą w nim młodzi z całej Polski. Podczas jednego z nich odbyło się spotkanie z cudownie uzdrowionym przez Matkę Urszulę Danielem Gajewskim, dziś studentem socjologii.

- Bił z niego jakiś spokój i radość - mówi s. Anna. Młodzież fascynuje normalność, zwyczajność urszulańskiej pracy, to, że i dziś można osiągnąć świętość. A chłopcy dopytują się, "Czy nie ma zakonu męskiego urszulanów?".

* * *

Pod koniec Mszy słychać z głośników słowa Jana Pawła II wypowiedziane kilkadziesiąt minut wcześniej na Placu św. Piotra: "Dziś diecezja poznańska świętuje wyniesienie s. Ledóchowskiej na ołtarze. Łączmy się w dziękczynnej modlitwie ze zgromadzonymi w Pniewach". Rynek wiwatuje. Po błogosławieństwie żółć chust i papierowych kwiatów dzieci z Krucjaty Eucharystycznej rozlewa się w boczne uliczki.

- Takie święto, aż przyjemnie patrzeć - mówi Danuta Pałka. Jak twierdzi, ma największe okno przy rynku, pod numerem 3. Ale dziś w nim nie siedzi. Zamiast niej znad parapetu uśmiecha się Matka Urszula na dużej fotografii.

PS. Archidiecezja katowicka jest wdzięczna siostrom urszulankom szarym. Jak powiedział abp Damian Zimoń podczas obiadu w domu macierzystym - siostry przyjęły bpa katowickiego Stanisława Adamskiego, kiedy skazano go na wygnanie. Przez 5 lat mieszkał w ich domu w pobliskiej Lipnicy.


Barbara Gruszka - Zych. "Święta uśmiechnięta". Reportaż pierwotnie opublikowano w "Gościu Niedzielnym" w 2003 roku, obecnie dostępny w książce "Zapisz jako...".

(13kB) "Zapisz jako..." - to bogato ilustrowany zbiór reportaży znanej poetki i dziennikarki Barbary Gruszki-Zych, publikowanych na łamach "Gościa Niedzielnego", miesięcznika "Śląsk" oraz "Gazecie Wyborczej" i cieszących się wielką poczytnością i odzewem Czytelników na opisywane sytuacje. Zebrane teraz razem pozwalają lepiej ocalić od zapomnienia postacie, wydarzenia, zmagania, miejsca... dobro. W reportażach odnajdujemy całą galerię postaci - jak pisze we wstępie Anna Sekudewicz-Rączaszek. - Czasem są to ludzie wielcy, podziwiani, nawet święci, czasem ludzie zwyczajni, przeciętni, zagubieni w codzienności. Ale coś ich łączy. I w jednych i w drugich "jest tamto światło, święto, tajemnica i coś więcej", żeby posłużyć się słowami Zofii Forteckiej, malarki z Krzeptówek, bohaterki jednego z reportaży.

"Czytając reportaże Barbary Gruszki-Zych, trudno oprzeć się wrażeniu, że jej bohaterowie prowadzą ze sobą bezustanny dialog, który jest zapisem także jej własnych wewnętrznych zmagań i zamyśleń nad światem, a ci, których opisuje - charakteryzują ją samą, jej postawę, wybory."

Nakładem: Księgarnia Św. Jacka w Katowicach. Książkę można nabyć u wydawcy lub w innych księgarniach w kraju, także wysyłkowych księgarniach internetopwych.


Koszalin 2007 | www.urszula.ovh.org | Emilia Rogowska | Webmaster: Przemek